O mnie Lista
maratonów
Siedem
kontynentów
Marathon
Majors
Stolice
europejskie
Galerie
i relacje
Robert Celiński - relacje z maratonów Robert Celiński - moje maratony

Każdy biegacz potrafi w paru zdaniach opowiedzieć historię pt. "Jak to się zaczęło". Niektórzy biegają od dziecka, innych namówili do tego znajomi, wielu amatorów zaczynało, kierując się chęcią zrzucenia brzuszka. W moim przypadku wystarczył impuls w okresie, kiedy brakowało mi wyzwań.

W lecie 2003 roku kończyłem pewien etap mojego życia - byłem już po pierwszej obronie, drugą magisterkę pisało mi się znakomicie. Leniwie przeglądałem oferty pracy, co jakiś czas wysyłając aplikację. Przed wakacjami rozstałem się z dziewczyną i szukałem "ucieczki od myślenia" oraz nowego wyzwania (druga obrona i poszukiwanie pracy jakoś mi nie wystarczały).

Przez przypadek natknąłem się w stołecznym dodatku do "Gazety Wyborczej" na krótki artykuł biegacza, który ukończył do tego czasu wszystkie edycje Maratonu Warszawskiego. Historia była wciągająca, a najważniejsze dla mnie było to, że do kolejnego biegu pozostało półtora miesiąca. Podniosłem głowę znad gazety i powiedziałem: "Mamo, przebiegnę maraton". Następnego dnia przejeżdżałem samochodem przez Most Siekierkowski. Perspektywa dobiegnięcia tutaj z domu (mieszkam w Aninie) wydała mi się bardzo kusząca. Niedługo później przebrałem się w spodenki, koszulkę, buty do koszykówki (ciężkie), stanąłem przed furtką z zegarkiem tarczowym na ręku, poczekałem, aż wskazówka sekundnika doszła "na dwunastą" i ruszyłem...

Na most wbiegłem po około 35 minutach. Końcówkę ledwo przetruchtałem. Stanąłem na środku mostu, nacieszyłem oczy widokami i wyczerpany wróciłem na piechotę do domu. Nie przypuszczałem wtedy, że tę trasę pokonam jeszcze wielokrotnie, np. biegając do pracy (Anin - Pyry - 20 km) i z powrotem. Ten dzień to był początek wielkiej przygody. Niektórzy zaczynają od czytania fachowych porad, zakupu profesjonalnego sprzętu za setki złotych, po czym zniechęcają się po paru treningach. Ja zacząłem od butów do koszykówki i zegarka tarczowego.

Do maratonu przygotowywałem się "od zera" przez 7 tygodni. W Internecie znalazłem trochę wskazówek dla początkujących biegaczy, "przetarłem się" dwa razy podczas zawodów na 10 km przy Agrykoli. Pamiętam, że w tych zawodach na podium stawali Jarek Bieniecki, Tomek Blados i Jacek Gardener. Wszystkich podziwiałem, jak dublowali mnie na moim przedostatnim kółku (to było ich ostatnie). W pierwszych zawodach 27 lipca miałem czas około 57 minut, ale wtedy trasa była trochę dłuższa niż 10 km. 23 sierpnia dystans był chyba dobrze zmierzony, a ja poradziłem sobie lepiej - w 47 minut. Niestety, nie znalazłem dokładnych wyników z tych zawodów.

Szybko uzupełniłem sprzęt. Kupiłem sobie buty do biegania (bo te do koszykówki jakoś mi nie pasowały) i pożyczyłem od brata zegarek elektroniczny. Odpowiedniej koszulki i spodenek jednak jeszcze nie miałem, co widać na zdjęciach z maratonu.

Przygotowania do maratonu w pełni - truchcik do Starej Miłosnej, a potem piwo

Najdłuższy dystans, jaki przebiegłem przed maratonem, to 20 bardzo męczących kilometrów. Liczyłem na to, że w dniu maratonu adrenalina zrobi swoje (tak czytałem) i zaniesie mnie na metę. Moim celem było przebiegnięcie dystansu w 4 godziny i ustawiłem się na starcie z odpowiednią grupą. Pogoda była piękna, muzyka grała, usłyszałem strzał startera, tłum ludzi ruszył, na pierwszych kilometrach odczuwałem duże podniecenie. W mojej grupie spotkałem znajomego, który też celował w 4 godziny, ale przygotowywał się znacznie dłużej ode mnie. Na trasie czekała na mnie rodzina i spora grupa znajomych. Doping miałem znakomity.

Początki Byledobiec - ja (4:24), Andrzej (4:22) i Alex (biegł ze mną ostatnie kilometry)

Półmetek na Starówce minąłem biegnąc cały czas z moją grupą, wesoło przybiłem "piątki" ze znajomymi, nie czułem się specjalnie zmęczony. Niestety, po zbiegnięciu na Wisłostradę nie było mi już tak wesoło - traciłem siły. Moja grupa odjechała mi gdzieś w okolicach mostu Poniatowskiego, potem jeszcze truchtałem aż do Trasy Łazienkowskiej, pod którą totalnie wysiadłem (około 27 kilometra). Było to dokładnie koło przystanku autobusowego, który czasem mi się przypomina, gdy przechodzę kryzys podczas maratonu.

Od tego czasu na zmianę szedłem i podbiegałem. Polewałem się wodą, moja bawełniana koszulka zrobiła się ciężka i strasznie podrażniłem sobie sutki. Na szczęście moi kibice (Fabian i Czyżu) szybko kupili mi plasterki, dzięki czemu w miarę bezboleśnie udało mi się dotrwać do końca. Parę kilometrów przed metą (na wysokości Trasy Siekierkowskiej) dołączył do mnie Alex. Przetruchtał ze mną 3 km w dżinsach. Próbowałem przyspieszać, ale niespecjalnie mi szło. Dopiero tuż przed metą na Agrykoli zrobiłem sobie 200 m sprintu (choć dwa lata później tej prędkości na pewno nie nazwałbym sprintem).

Trzy metry później zostałem maratończykiem

Wynik 4:24 był poniżej moich oczekiwań, ale czułem się bardzo szczęśliwy, że od tego dnia mogę nosić miano maratończyka i pochwalić się pierwszym w moim życiu medalem. Wtedy czułem się spełniony i jakoś nie miałem potrzeby dalszego trenowania.

Następnego dnia po maratonie zacząłem pracę w nowej firmie. Kiedy schodziłem po schodach, wyglądałem pokracznie i pewnie wiele osób myślało, że to mój standardowy sposób poruszania się. Nowe obowiązki i coraz gorsza pogoda spowodowały, że nie myślałem już o bieganiu. Moja "kariera" miała się skończyć po niecałych dwóch miesiącach, a pokonany 14 września dystans miał być moim ostatnim maratonem w życiu. Kolejne lata pokazały, jak bardzo się myliłem.

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin