O mnie Lista
maratonów
Siedem
kontynentów
Marathon
Majors
Stolice
europejskie
Galerie
i relacje
Robert Celiński - relacje z maratonów Robert Celiński - moje maratony

2006-05-07, Wiedeń (Austria)


Męcząca końcówka
w rytm muzyki Mozarta

Relacja Roberta z jego maratonu nr 13

Czas

Miejsce

%

3:17:11

744 /
5541

13.4


Na maraton do Wiednia wybrałem się razem z moją koleżanką Asią. Jej miłe towarzystwo miałem już sprawdzone po maratonie w Krakowie, który odbywał się dokładnie rok wcześniej niż impreza w Wiedniu (Kraków był w sobotę, Wiedeń - w niedzielę). Żartowałem, że co rok będziemy wyjeżdżać na maraton 7 maja :-)

Wiedeń zwiedziłem w czasie wycieczki w trzeciej klasie liceum. Z atrakcji turystycznym pamiętam Katedrę św. Szczepana oraz zamek Schoenbrunn i jego ogrody. Wyjazd na maraton do stolicy Austrii był okazją do przypomnienie sobie tych miejsc.

Do Wiednia wyjechaliśmy pociągiem z kuszetką w piątek wieczorem. Wydawało się to najlepsze rozwiązanie, bo przy okazji podróży można było się w miarę przyzwoicie wyspać. Nasz pociąg dojechał do Wiednia w sobotę wczesnym rankiem. Z Suedbahnhof przeszliśmy się krótki kawałek do zarezerwowanego wcześniej hotelu (wybrałem położony blisko dworca Hotel Congress). Miło, że pokój był od razu dostępny o tak wczesnej porze.

Zwiedzanie Wiednia rozpoczęliśmy od Stephansplatz, do którego dojechaliśmy metrem. Na placu centralne miejsce zajmuje olbrzymia Katedra św. Szczepana Męczennika. Robi tym większe wrażenie, że wokół niej nie ma zbyt wiele miejsce miejsca, a otaczające ją kamienice nie są wysokie. Gotycka forma katedry ukształtowała się w czasie przebudowy od XIV do XVI wieku. Weszliśmy do wnętrza katedry, które było bardzo kolorowe jak na świątynię gotycką. Potem obeszliśmy katedrę dookoła. Żeby się jej dobrze przyjrzeć, trzeba stanąć w sporej odległości od ścian, co nie jest łatwe, z powodu braku miejsca. Moją uwagę z zewnątrz zwrócił przede wszystkim dach, dekorowany barwnymi dachówkami, ułożonymi w różne wzory, między innymi z austriackim dwugłowym czarnym orłem z herbem Habsburgów na piersiach.

Katedra św. Szczepana

Już od początku wizyty w Wiedniu ujmowała mnie wyjątkowa elegancja tego miasta. Może powodował to styl ubierania się ludzi na ulicach, a może zadbane wystawy sklepów. W okolicach Katedry św. Szczepana stało sporo fiakrów, ciągniętych przez zadbane konie. Trudno to wyjaśnić, ale Wiedeń wydał mi się bardziej wytworny od czeskiej Pragi, która z kolei jest dla mnie ciekawszym miastem, w porównaniu do stolicy Austrii.

Przeszliśmy się po uliczkach Wiednia. Ja intensywnie kamerowałem, Asia robiła zdjęcia. Naszą uwagę przyciągały wystawy wiedeńskich cukierni. Chyba nikt nie potrafi tak eksponować słodyczy jak wiedeńczycy. Z tego wszystkiego zrobiłem się głodny i w ramach ładowania węglowodanowego zjadłem banana i batona.

Można się zasłodzić od samego widoku
Carbo loading przed maratonem

Asia wybrała znacznie bardziej wykwintny słodki posiłek. Przeszliśmy się do eleganckiej kamienicy, której mieści się hotel oraz cukiernia Sacher. Franz Sacher, młodszy kucharz na dworze księcia Metternicha, opracował dla swojego przełożonego przepis na tort czekoladowy przekładany marmoladą morelową i oblewany polewą czekoladową. Ten smakołyk do dziś nazywany jest powszechnie królem deserów. Syn Franza założył w Wiedniu hotel i cukiernię, której najbardziej znanym produktem jest właśnie tort Sachera. Asia dała mi spróbować kawałek swojego ekskluzywnego ciastka ;-)

Hotel Sacher

Skoro poczuliśmy się najedzeni, można było kontynuować zwiedzanie. Dojechaliśmy do Schoenbrunn. Budowę tego znanego pałacu rozpoczęto w XVII wieku za czasów Leopolda I, ale barokowy wystrój został stworzony za panowania Marii Teresy. Wnętrza utrzymane są w stylu rokoko, charakteryzującym się białymi ścianami z pozłacanymi elementami, dużą ilością kryształowych luster oraz piecami fajansowymi.

Schoenbrunn - pilnie studiuję przewodnik

Była piękna pogoda i nie mieliśmy ochoty, żeby chodzić po wnętrzach pałacu, które i tak zwiedziłem w czasach licealnych. Przespacerowaliśmy się za to po ogromnych, bardzo elegancko utrzymanych ogrodach. Doszliśmy do charakterystycznego budynku Gloriette, stojącego na wzgórzu w południowej części parku. Na pawilonie jest napis "Wniesiony za czasów cesarza Józefa II i Marii Teresy, 1775". Józef II Habsburg był najstarszym synem Marii Teresy i współrządcą cesarstwa. Zwiedziliśmy wschodnie i zachodnie skrzydło ogrodów. W tym drugim znajduje się wiedeński ogród zoologiczny.

Ogrody za pałacem, Gloriette na wzgórzu
Asia na tyłach Schoenbrunn

Po wizycie w Schoenbrunn miałem już dość spacerowania. Pojechaliśmy odebrać numer startowy na maratońskie expo, które odbywało się w Austria Center, na wschodnim brzegu Dunaju. Z tego miejsca następnego dnia miał startować maraton. Expo nie zrobiło już na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, szczególnie, że poprzedni maraton biegłem w Los Angeles, gdzie hala była zdecydowanie większa. Kupiłem sobie techniczną koszulkę z nadrukiem Vienna City Maraton. Niestety, napis zszedł potem już po pierwszym praniu.

Po rejestracji przejechaliśmy metrem na pasta party, które miało się odbywać w budynku wiedeńskiego ratusza. Został on wybudowany w latach 1872-1883, a zaprojektowano go w stylu gotyckim, na wzór ratusza w Brukseli. Faktycznie, są bardzo podobne, miałem okazję się o tym przekonać półtora roku później w czasie maratonu w stolicy Belgii.

Pasta party odbywało się w głównej sali wiedeńskiego ratusza. Wnętrze jest bardzo wytworne, a dla umilenia atmosfery w tle włączona była muzyka. Byłem pod dużym wrażeniem. Rzadko zdarza się, żeby maratończycy byli masowo wpuszczani na takie salony.

Jeden z najbardziej eleganckich lokali, w jakich byłem na pasta party

Na tym jednak elegancja się kończyła - posiłków nie serwowano przy pięknie zastawionym stole, tylko w plastikowych naczyniach. Jedzenie było nietypowe jak na pasta party. Zamiast tradycyjnego makaronu z sosem pomidorowym, serwowano Kaiserschmarrn. Jest to austriacki deser, który można podawać jako obiad na słodko. Danie było smaczne, jednak przed maratonem wolałbym tradycyjny makaron.

Następnego dnia rano spakowaliśmy nasze walizki i zostawiliśmy je w recepcji hotelu. Pożegnałem się z Asią i pojechałem metrem na start maratonu. Wagoniki były zatłoczone, a na stacji przy Austria Center wysypało się z nich morze biegaczy. Ustawiłem się na starcie z przodu stawki, bo miałem zamiar napierać tu na 3 godziny. Między strefami ustawieni byli wolontariusze przebrani w stroje futbolistów amerykańskich. Po starcie biegli bardzo szybko, po czym schodzili z trasy.

Przez pierwsze minuty po wystrzale startera biegło mi się bardzo fajnie. Pokonaliśmy szeroki most Reichsbruecke nad wyspą Donauinsel i pożegnaliśmy wschodnią część Wiednia. Asia czekała na mnie za mostem na zachodnim brzegu Dunaju, ale nie udało się jej zrobić mi zdjęcia.

Na dużym rondzie Praterstern skręciliśmy na południe i biegliśmy Hauptallee. Te okolice też odwiedziłem w czasie wycieczki klasowej w liceum. Byliśmy na Praterze w słynnym wesołym miasteczku. Jest to jeden z najstarszych lunaparków na świecie (wybudowany w 1896 roku).

W okolicach Ernst-Happel-Stadion (narodowy stadion Austrii) skręciliśmy w prawo, a następnie zawróciliśmy w stronę centrum, biegnąc wzdłuż kanału. Potem czekał nas dłuższy kawałek w kierunku zachodnim. Obiegliśmy starówkę na południu i kierowaliśmy się w stronę Schoenbrunn, wzdłuż torów. Byliśmy już po 10 kilometrach i stawka zaczęła się rozciągać. W moim otoczeniu zacząłem rozróżniać zawodników, którzy startowali na różnych dystansach. Część osób biegła sztafetę maratońską. W okolicach Schoenbrunn mieli strefę zmian, w której czekali na nich koledzy z drużyny, dysponujący świeżymi siłami. Często byłem wyprzedzany przez zawodników ze sztafety, którzy mocno zaczynali swoją zmianę. Na trasie zagadał do mnie sympatyczny chłopak, który biegł półmaraton. Chciał połamać 1:30, co byłoby jego rekordem życiowym. Obiecałem, że będę mu zającował i trzymałem równe 4:15.

Trasa zaprowadziła nas do Schoenbrunn, który był najdalej na zachód wysuniętym punktem trasy. Obiegliśmy Auer-Welsbach-Park i wracaliśmy do centrum Mariahilfer Strasse. Na 21. kilometrze pożegnałem poznanego na trasie kolegę. Skręcał w stronę Hofburga, gdzie za chwilę miał wbiec na metę w czasie poniżej 1:30. Dobrze wywiązałem z roli zająca. Ja miałem zamiar dobiec do Hofburga za półtorej godziny.

Przebiegłem obok ratusza, w którym poprzedniego dnia byliśmy na pasta party. Tutaj kibicowała mi Asia. Wtedy byłem jeszcze w dobrej formie i wesoło jej odmachałem. Problemy pojawiły się niedługo później. Czułem, że tempo 4:15 było dla mnie tego dnia jednak zbyt mocne - nie byłem w stanie go utrzymać. Marzenia o złamaniu 3 godzin musiałem odłożyć na kolejne maratony, moje tempo spadło. Na 24. kilometrze byłem w najbardziej na północ wysuniętym punkcie trasy, a potem zacząłem biec na południe, wzdłuż kanału.

Pokonałem kolejne kilometry, a z przeciwka nabiegała czołówka, której do mety pozostało niecałe 5 kilometrów. Mogłem pozazdrościć prowadzącemu Marokańczykowi, który 15 minut później wygrał ten maraton z czasem 2:08:20 - bardzo dobrym, jak na panujące warunki atmosferyczne. Mnie czekała jeszcze ponad godzina biegu w tym upale.

Przed 30. kilometrem znowu zawitaliśmy do parków na Praterze. Zawróciliśmy przy Ernst-Happel-Stadion. Biegnący z tyłu Polak zauważył flagę na mojej koszulce i wymieniliśmy kilka zdań. Spokojnie mnie wyprzedził, bo moje tempo cały czas spadało. Walczyłem o to, żeby nie przejść do marszu.

Wizytę w parkach na Praterze po 30 kilometrach biegu zapamiętałem najbardziej z tego wyjazdu do Wiednia. Biegliśmy Hauptallee, która wydawała się nie mieć końca. Po przeciwnej stronie alei biegli szybsi zawodnicy, którzy już zmierzali w kierunku mety. Na słupach rozwieszone były głośniki, z których rozbrzmiewała muzyka Mozarta. Ta edycja maratonu w Wiedniu była wyjątkowa, ze względu na 250. rocznicę urodzin słynnego kompozytora. Bieg odbywał się pod hasłem "Run Vienna - Enjoy Mozart". Muzyka Mozarta była obecna w wielu punktach na trasie, ale w parku najbardziej ją zapamiętałem.

Minąłem tabliczkę 33. kilometra, gdzie w końcu mogłem zawrócić na rondzie przy Lusthaus. Musiałem przejść do marszu, bo nie miałem już siły dalej biec. W tle ciągle leciała muzyka Mozarta, przy której zastanawiałem się, jakie ciężkie jest życie maratończyka. Wyprzedziła mnie dziewczynka, która miała pewnie mniej niż 15 lat. Biegła jedną ze zmian sztafety maratońskiej. Próbowałem ją gonić, ale nie miałem żadnych szans - znowu musiałem się przespacerować.

W końcu wybiegłem z parku i bardzo powoli przebierałem nogami w kierunku mety. Na 42. kilometrze było już fajnie. Po obu stronach ulicy ustawił się szpaler kibiców. Przed zakrętem w stronę Hofburga miejsca było tak mało, że maratończycy musieli biec gęsiego. Przy próbie wyprzedzania można było otrzymać cios od machającego kibica.

Skręciłem w prawo stronę mety i zacząłem przyspieszać. Przebiegłem pod łukiem przed Hofburgiem i dałem porządnego sprinta na koniec. Na mecie poczułem dużą ulgę.

Rozejrzałem się dookoła. Meta znajdowała się przy Heldenplatz (Plac Bohaterów), idealnie naprzeciwko Hofburga. W pałacu urzędowali władcy Austrii od XIII wieku do 1918 roku i przez ten czas budynek był wielokrotnie przebudowywany. Jego najbardziej imponująca fragmenty zostały wzniesione w XIX wieku. My finiszowaliśmy przed Neue Burg, wychodzącym na Heldenplatz. Drugim ładnym fragmentem Hofburga jest Michaelertrakt i prowadząca do niego brama Michaelertor. To miejsce pamiętam z mojej licealnej wizyty w Wiedniu.

Fiakry przed Michaelertrakt - znanym skrzydłem Hofburga

Na mecie odebrałem medal, a barierki zaprowadziły mnie na dziedziniec, z którego można przejść do budynków skarbca Hofburga. Największym skarbem dla biegaczy były teraz napoje i banany.

Wyszedłem z Hofburga i przeszedłem się na drugi koniec Heldenplatz, żeby odebrać torbę z rzeczami. Skorzystałem z pryszniców w wojskowych namiotach, które były udostępnione biegaczom. Pod natryskami kąpała się duża grupa obolałych maratończyków. W pakietach startowych dali nam żel pod prysznic w kolorze czerwonym. Wielu biegaczy go używało i momentami miałem przerażające wrażenie, że wszyscy dookoła krwawią, a ich zmęczone twarze jeszcze potęgowały to uczucie.

Po kąpieli zadzwoniłem do Asi, z którą umówiliśmy się w Volksgarten, w okolicach linii mety. Dość długo wylegiwałem się na trawie pod krzakami, zanim doszedłem do siebie. Potem mogliśmy przejść się na spacer.

Nasi tu byli

Eleganckie centrum Wiednia zmieniło się na kilka godzin w maratońskie pobojowisko. Z koszów na śmieci wysypywały się skórki od bananów i butelki po napojach. Miałem ochotę na zjedzenie czegoś konkretnego. Znaleźliśmy odpowiednią knajpę i zaczęliśmy ucztę pomaratońską. Zjadłem wielki sznycel i popiłem go dużym kuflem piwa.

Wielki kufel piwa i kawał mięsa - tego było mi trzeba po maratonie

Po obiedzie przespacerowaliśmy się klimatycznymi uliczkami Wiednia, po czym zatrzymaliśmy się jeszcze w kawiarni na deser. Na koniec przeszliśmy się jeszcze polecaną w przewodniku trasą w niedaleko Stephansplatz. Okolica była bardzo przyjemna. Z bardziej charakterystycznych rzeczy, naszą uwagę zwrócił sklep z modą dziecięcą o bardzo adekwatnej nazwie "Fleia".

Widok z kawiarnianego okna
Moje dziecko ubiera się jak fleja

Wieczorem wróciliśmy metrem do hotelu, żeby odebrać walizki i przeszliśmy się z nimi na dworzec. W poniedziałek rano dotarliśmy do Warszawy. Bezpośrednio z dworca pojechałem do biura i dosłownie z biegu rozpocząłem kolejny tydzień pracy, po udanym weekendzie w Wiedniu.

Galeria zdjęć z Wiednia

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin