O mnie |
Lista maratonów |
Siedem kontynentów |
Marathon Majors |
Stolice europejskie |
Galerie i relacje |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
3:12:58 | 2396 / | 7.4 |
|
Berlin udało mi się zwiedzić na początku klasy maturalnej, kiedy to moje liceum organizowało wymianę z uczniami z Niemiec. Polegało to na tym, że Niemcy przyjechali do nas przed wakacjami i spędzili kilka dni w Warszawie i Krakowie. Każdy miał przypisanego "swojego Niemca". Ja trafiłem na Brama, sympatycznego Azjatę. Bram mieszkał u mnie w domu przed wakacjami, a potem ja pojechałem do niego do Berlina. Wycieczka była dobrze zorganizowana, a ja miło spędziłem czas w stolicy Niemiec. Pamiętam, że codziennie rano jeździliśmy na śniadanie na stację metra, gdzie rodzice Brama mieli restaurację. Z ostatniego dnia pobytu nie przypomnę sobie jednak wszystkiego, choćbym bardzo wytężył zmysły. Ostatnie, co pamiętam, to jak piłem piąte piwo na imprezie pożegnalnej ;-) Stare, dobre czasy... Mimo wszystko, trochę zapamiętałem z Berlina i nie miałem ochoty ponownie go zwiedzać. Ta relacja nie będzie skrótem przewodnika turystycznego po Berlinie.
W maratonie berlińskim chciałem wystartować z kilku powodów. Warto jest zobaczyć, jak wygląda organizacja tak dużego przedsięwzięcia biegowego (40 tysięcy zawodników). Ponadto, była to kolejna stolica europejska, którą chciałem zaliczyć. Nie było to trudne - wystarczyło się zapisać na maraton odpowiednio wcześnie i przejechać do Berlina, gdzie z Polski jest bardzo dobry transport pociągiem.
Oczywiście, nie mogłem się nastawiać na dobry wynik, bo na co można liczyć tydzień po Maratonie Warszawskim przebiegniętym w 2:52? Zamiast napierać na wynik, postanowiłem zatrudnić się, jako zając dla Pawła, który zamierzał atakować w Berlinie 3 godziny. Takie tempo bardzo mi wtedy odpowiadało.
Do Berlina wyjechaliśmy porannym pociągiem w sobotę. Na wyjazd umówiłem się z Pawłem, z którym znaliśmy się już dobrze po Biegu Rzeźnika. Razem z nami pojechał też Michał, kolega Pawła z klubu turystycznego "Tramp" na SGH. Przy okazji wyjazdu do Berlina udało mi się zwerbować Michała do naszego klubu ;-)
W czasie podróży do naszego przedziału dosiadła się para biegaczy z Płocka. Oboje kojarzyłem już ze świata biegowego. Ania Małkiewicz była dobrą zawodniczką na krótkich dystansach, a parę miesięcy wcześniej wzięła ślub z Mariuszem Giżyńskim - czołowym polskim przeszkodowcem, a potem długodystansowcem. W podróży towarzyszył jej Przemek - brat Mariusza, również bardzo dobry biegacz. Ania miała biec swój pierwszy maraton w życiu, celem Przemka był wynik w granicach 2:40. Poza tym, w naszym wagonie było sporo przedziałów, opanowanych przez maratończyków. W czasie podróży często odwiedzałem mojego znajomego z Otwocka - Andrzeja, latającego maratończyka (pracował w LOT jako steward).
Wysiedliśmy na nowoczesnym dworcu kolejowym w Berlinie. Stąd mieliśmy do pokonania na piechotę dość krótki odcinek do naszego hostelu. Był on umiejscowiony na terenie dawnego Berlina Wschodniego, przy Friedrichstrasse. Standard nie był ekskluzywny, ale jak na jedną noc w męskich warunkach - w porządku. Okazało się, że Ania i Przemek również zarezerwowali nocleg w tym miejscu. Zostawiliśmy rzeczy w pokojach i w piątkę pojechaliśmy do biura zawodów w zachodniej części Berlina. Już przed wejściem spotkaliśmy sporo biegaczy z Polski, między innymi grupę z warszawskiego KB Galeria.
Powierzchnia berlińskiego Expo zaskoczyła mnie swoim ogromem. Czegoś takiego nie widziałem do tej pory na żadnym maratonie. Załatwiliśmy wszystkie formalności i przeszliśmy się po halach, odwiedzając liczne stoiska biegowe. Kupiłem sobie fajne legginsy, w których biegłem potem na Antarktydzie. Znalazłem też super prezent dla brata - kurtkę biegową z odblaskowym nadrukiem z nazwą firmy sportowej "Alex" na plecach. Powinien podpisać z nimi kontrakt sponsorski.
Na Expo zdążyliśmy dojechać na godzinę przed jego zamknięciem i większość firm powoli zwijała swój biznes. Po wyjściu z pustoszejących hal zrobiliśmy zakupy spożywcze i wróciliśmy do hotelu. Położyliśmy się spać odpowiednio wcześnie.
Rano popełniłem błąd, który miał duży wpływ na moje późniejsze samopoczucie i wynik w maratonie. Zjadłem dużo płatków z dżemem i jak się później okazało, takie śniadanie bardzo mi potem zaszkodziło.
Przytruchtaliśmy we trzech na start, który był umiejscowiony w Tiergarten. Po drodze minęliśmy administracyjną dzielnicę, w której mieści się między innymi Bundestag i urząd Kanclerza Niemiec. W tych okolicach zorganizowano miasteczko maratońskie. Udało nam się szybko zostawić rzeczy i pójść do parku, dzięki czemu uniknęliśmy tłoku. Michał poszedł do swojej strefy, a ja i Paweł udaliśmy się w kierunku grupy biegnącej na 3 godziny. Spotkałem tam kilku mocnych biegaczy z Polski. Daleko przed nami stał nasz najlepszy reprezentant, Arkadiusz Sowa, który ostatecznie dzięki wynikowi 2:12:00 w Berlinie uzyskał kwalifikację na igrzyska w Pekinie.
Wszyscy czekali jednak na wynik Haile Gebrselassie, który zapowiadał atak na rekord świata, ustanowiony 4 lata wcześniej przez Paula Tergata, właśnie w Berlinie. Etiopski cesarz Haile rywalizował wcześniej z Kenijczykiem na bieżni. Ich najbardziej spektakularne bezpośrednie pojedynki miały miejsce na bieżni na 10 km. Na igrzyskach w Atlancie w 1996 Haile nieznacznie wyprzedził Tergata, ale najbardziej spektakularny pojedynek odbył się 4 lata później w Sydney. Po niesamowitym finiszu Haile wygrał zaledwie o 0,9 sekundy. W obu przypadkach Etiopczyk zdobywał złoto, a Kenijczyk - srebro. Po tych pojedynkach Tergat przestawił się na biegi uliczne i w 2003 roku ustanowił rekord świata w maratonie, biegnąc w Berlinie 2:04:55. Teraz Haile zapowiadał, że poprawi ten wynik.
Poniżej znajduje się link do trasy maratonu, zmierzonej przy pomocy aplikacji RunCalc. Można zobaczyć mapę i profil trasy, a także skorzystać z Odtwarzacza Tras RunCalc i obejrzeć zdjęcia z kolejnych odcinków.
Maraton wystartował, a ja dość szybko minąłem linię startu. Za mną było jeszcze grubo ponad 30 tysięcy ludzi, a ustawieni na końcu stawki biegacze jeszcze długo czekali w bezruchu. Od razu po starcie wbiega się na rondo z charakterystycznym pomnikiem Siegessaule (Kolumna Zwycięstwa), wzniesionym dla upamiętnienia zwycięstwa Prus nad Danią w wojnie duńskiej (1864 rok). Zawodnicy obiegają rondo z obu stron, a potem trasy łączą się. Tłum obiegający Siegessaule jest chyba najbardziej charakterystycznym obrazkiem z maratonu berlińskiego. Drugi taki punkt jest pod Bramą Brandenburską (finisz), ale do tego miejsca miałem jeszcze 42 kilometry, które chciałem pokonać poniżej 3 godzin.
Zacząłem realizować mój plan zającowania dla Pawła i trzymałem tempo 4:12-4:15/km. Wybiegliśmy z Tiergarten i skręciliśmy na północ. Przebiegliśmy kilka razy nad rzeką, a po 7 kilometrach dotarliśmy na Reinhardtstrasse, którą szliśmy rano na start maratonu. Chwilę później skręciliśmy w Friedrichstrasse. W okolicach naszego hotelu było oznaczenie 8. kilometra. Przebiegliśmy obok wieży telewizyjnej, na której z wysokości przeszło 200 metrów można podziwiać panoramę Berlina.
Stamtąd biegliśmy do południowych dzielnic Berlina. Przed 1990 rokiem był to obszar Berlina Zachodniego. Kamienice wyglądały tutaj ładniej niż na terenach dawnego Berlina Wschodniego, w którym mieszkaliśmy. Od zjednoczenia Niemiec minęło już wiele lat, dużo się zmieniło na terenach dawnej NRD, jednak pewne różnice można zauważyć, nawet na obszarze ciągle rozbudowującego się Berlina.
Biegliśmy z Pawłem stałym tempem, spokojnie celując w czas poniżej 3 godzin. Nie biegło mi się najlepiej, a Paweł nie mógł się nadziwić, że potrafię szybko biegać moją techniką. Mimo wszystko, chwalił sobie moje towarzystwo na trasie.
Po 29 kilometrach zaczęliśmy wracać do centrum Berlina. Poczułem się zdecydowanie gorzej i wiedziałem, że powodem są problemy żołądkowe. Wytrzymałem jeszcze gdzieś do 32. kilometra, ale potem nie byłem w stanie utrzymać zakładanego tempa. Życzyłem Pawłowi powodzenia i skręciłem do toalety. Pierwszy raz zdarzyło mi się zatrzymać w czasie maratonu w przenośnej toalecie przy trasie. To było bardzo dziwne uczucie - jakbym na chwilę został wyłączony z akcji, by zaraz potem wrócić do gry.
Po wyjściu liczyłem na to, że uda mi się jeszcze nadrobić stratę i przyspieszyłem do tempa 4:00/km. Niestety, po kilkuset metrach takiego biegu ból brzucha stał się bardzo mocny. Musiałem zwolnić, a potem z nadzieją wypatrywałem kolejnej toalety. Marzyłem o niej wtedy bardziej niż o osiągnięciu mety maratonu. Potem biegłem już bardzo wolno i zatrzymałem się trzeci raz. Ostatnie 10 km maratonu było bardzo męczące. Na 2 kilometry przed metą trasa zawracała w kierunku Bramy Brandenburskiej. Biegłem bardzo spokojnym tempem szeroką Unter den Linden, wspominając filmy z finiszów maratonu w Berlinie. Niedługo miałem przebiec przez Bramę Brandenburską, podobnie jak Paul Tergat, kiedy w 2003 roku ustanowił rekord świata. Czy Haile pobił dzisiaj ten wynik? Jak poradził sobie Paweł?
W końcu zobaczyłem bramę, przebiegłem przez nią i nieuchronnie zbliżałem się do mety, biegnąc szeroką ulicą. Za bramą mety poczułem ulgę, że nie muszę już biec, jednak cały czas cierpiałem z powodu problemów żołądkowych. Musiałem się położyć na trawniku w okolicach Reichstagu. Spiker krzyczał, że Haile pobił rekord świata z czasem 2:04:26. Byłem bardzo zadowolony, że wziąłem udział w takim historycznym maratonie. Trochę szkoda, że rekord utrzymał się tylko rok. W 2008 roku Haile pobiegł 2:03:59. Gdzie? Oczywiście, w Berlinie.
Niedługo potem dowiedziałem się, że Pawłowi udało się połamać 3 godziny. Bardzo mnie to ucieszyło. Muszę nieskromnie powiedzieć, że świetnie sprawdziłem się w roli zająca. Utrzymałem dobre tempo, a potem zszedłem na 32. kilometrze.
Jeżeli chodzi o zającowanie w Berlinie, to najciekawsza historia miała miejsce w 2003 roku. Sammy Korir był wtedy pace makerem dla Paula Tergata. Prowadził go na rekord świata - 1:03 na półmetku, ale od 25. do 30. km pobiegł 14:42, a potem 14:35 do 35. kilometra. Wydawało się, że pace maker zrobił swoje i powinien już zejść, ale ku zaskoczeniu obserwatorów, dalej biegł twardo z Tergatem i wydawało się, że chce ukończyć bieg. Szaleńcze tempo wytrzymał do końca, ścigając się z partnerem na ostatniej prostej i przybiegając zaledwie sekundę za świeżo upieczonym rekordzistą świata. Tergat był trochę zły na Korira, że ten go stresował na ostatnich kilometrach. Od tego czasu organizatorzy maratonów często zastrzegają w kontraktach dla pace makerów, że jeżeli ci nie zejdą z trasy, to na własne ryzyko rezygnują ze swoich premii, walcząc o główne nagrody w maratonie.
W Berlinie wiele osób było zadowolonych z wyników. Michał pobił swój rekord życiowy, Ania udanie zadebiutowała w maratonie, dobrze poszło również Przemkowi. Tylko ja nie byłem szczęśliwy z powodu mojego wyniku. Miałem naukę na przyszłość, żeby bardzo uważać ze śniadaniem maratońskim. Niestety, w kilku innych imprezach (Nowy Jork, Luksemburg) również popełniłem błędy dietetyczne.
Kiedy ból brzucha przestał mi tak bardzo dokuczać, poszedłem napić się piwa, które organizatorzy zapewniali za metą. Udało mi się porozmawiać z paroma osobami. Wróciliśmy do hotelu, żeby się wykąpać i zabrać rzeczy. Po drodze na dworzec zatrzymaliśmy się jeszcze we włoskiej restauracji, żeby uzupełnić spalone w czasie maratonu kalorie.
Na dworcu w Berlinie z Michałem i Pawłem |
W drodze powrotnej rozmawiałem z wieloma zadowolonymi maratończykami. Do Warszawy dojechałem w nocy. Do domu wróciłem razem z poznanym w pociągu Jerzym Domańskim, z dworca odbiegał syn. Jechali do Otwocka, więc Anin był dla nich po drodze. Mimo mało satysfakcjonującego wyniku w maratonie, wyjazd do Berlina wspominam bardzo dobrze.
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin