O mnie |
Lista maratonów |
Siedem kontynentów |
Marathon Majors |
Stolice europejskie |
Galerie i relacje |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
3:09:43 | 1 / | 0.8 |
|
Pomysł przebiegnięcia maratonów na siedmiu kontynentach urodził się w mojej głowie pod koniec 2005 roku. Miałem już wtedy swoje małe osiągnięcia sportowe. Przebiegłem maraton poniżej 3 godzin, co jest marzeniem wielu amatorów. Udało mi się również wygrać kameralny maraton w Starej Miłosnej. Przez następne dwa lata zamierzałem intensywnie biegać, ale brakowało mi konkretnego wyzwania. Wtedy zachorowałem na siedem kontynentów.
Pierwszy maraton poza Europą pobiegłem w Los Angeles, potem w Sydney, w egipskim Luksorze, Rio de Janeiro i Singapurze. Po drodze spełniłem jeszcze inne marzenie - ukończyłem maraton nowojorski. Po tych wszystkich przygodach przyszedł czas na Antarktydę - wspaniały deser tego kontynentalnego posiłku.
Nie jest łatwo zapisać się na ten maraton. Ja zrobiłem to w połowie 2006 roku (półtora roku przed terminem), wpłaciłem zaliczkę i znalazłem się na liście rezerwowych. Potem przez blisko rok męczyłem organizatora mailami, żeby w końcu z ogromną radością przyjąć wiadomość, że zostałem przyjęty.
O takich chwilach marzyłem przez dwa lata - sen się spełnił |
Maraton na Antarktydzie nie jest jakimś niesamowitym wyzwaniem sportowym. Trasa jest wprawdzie trudna, ale większość amatorskich biegaczy bez problemu ukończyłoby ten bieg w limicie czasu. Realizacja pomysłu wymaga natomiast sporego zaangażowania organizacyjnego, a przede wszystkim finansowego (więcej szczegółów na stronie organizatora). Na szczęście udało mi się odłożyć potrzebną kwotę i bez pomocy sponsorów mogłem wybrać się na tę wycieczkę.
Organizacja wyjazdu i samego maratonu jest bardzo dobra. Bazą wycieczki jest Buenos Aires, do którego trzeba dolecieć na własną rękę. Pozostała część imprezy jest obsługiwana przez biuro podróży w ramach opłaty, choć trzeba do tego doliczyć jeszcze trochę dodatkowych kosztów (podatki, napiwki). Z Buenos Aires leci się samolotem do Ushuaia - położonego na Ziemi Ognistej, najbardziej na południe wysuniętego miasta świata. Stamtąd wyrusza się na dziesięciodniowy rejs.
Statki pływające po morzach Antarktydy, to przeważnie rosyjskie lodołamacze, dostosowane do potrzeb turystów. Warunki na pokładzie są wręcz ekskluzywne. Szczególnie wykwintne są posiłki, podawane w restauracji o wysokim standardzie. Na statku panuje zasada otwartych drzwi - nikt nie zamyka swoich kajut.
Poza obsługą statku (głównie Rosjanie), na pokładzie jest także grupa osób organizujących wyprawę, między innymi specjalista od historii, badań i kwestii politycznych na Antarktydzie, znawca ptaków, ssaków, geolog. Prowadzą wykłady, udzielają konsultacji i kierują pontonami motorowymi - Zodiakami, którymi turyści pływają po zatokach antarktycznych.
Wszystko o czym piszę wyżej jest zawarte w ramach standardowej wycieczki, która co 2 tygodnie wyrusza na Antarktydę. Taką podróż w okresie naszej zimy można załatwić przez niektóre biura turystyczne w Polsce. Organizator maratonu rezerwuje na początku marca dwa statki, których pasażerowie biorą udział w biegu.
Tutaj jeszcze zaznaczę, że poza Antarctica Marathon, na kontynencie odbywa się też impreza o nazwie Antarctic Ice Marathon. Zawody odbywają się w głębi lądu na Union Glacier, a uczestnicy przemieszczają się tam prywatnym samolotem z Punta Arenas w Chile. Moim zdaniem, ta impreza jest znacznie mniej ciekawa od Antarctica Marathon, ponieważ biega się po lodowej pustyni. Nie ma tu bliskości oceanu, niesamowitych gór lodowych, pingwinów, fok, wielorybów, ptaków - nuda ;-)
Antarktyda nie jest jedynym celem turystycznym wyprawy. Buenos Aires jest bardzo ciekawym miastem. Organizator zapewnił nam kilkugodzinną wycieczkę, w czasie której zaliczyłem najważniejsze atrakcje turystyczne stolicy Argentyny. Miło wspominam pełen zabytków główny plac miasta i piękny cmentarz Recoleta, na którym spoczywa Evita Peron. Bardzo ciekawa jest dzielnica Caminito z kolorowymi domami, w której próbowałem tańczyć tango (bieganie wychodzi mi lepiej).
Bardzo krótka lekcja tanga w Caminito - uroczej dzielnicy Buenos Aires |
W Buenos byłem również na stadionie najbardziej znanej argentyńskiej drużyny futbolowej - Boca Juniors. Mieliśmy też sporo czasu na bieganie i zwiedzanie miasta na własną rękę, z czego chętnie korzystałem. W Buenos Aires są piękne parki, po których warto trochę potruchtać lub pospacerować. Po powrocie z maratonu zasmakowałem też trochę w życiu nocnym miasta. Przebiegłem również półmaraton na stadione i zrobiłem to NABOSAKA!
NABOSAKA Media Maraton Ciudad de Buenos Aires |
Ushuaia (60 tys. mieszkańców) jest uroczym miasteczkiem, pięknie położonym wśród gór i zatok Ziemi Ognistej. Na zwiedzanie miałem cały dzień, od porannego przylotu do wieczornego opłynięcia statku. W tym czasie obejrzałem miasteczko, podjechałem kolejką na jedną z gór i przeszedłem się szlakiem turystycznym do lodowca, z którego miałem piękny widok na miasto i kanał Beagle'a.
Ushuaia - Fin del Mundo, czyli koniec świata |
Oczywiście, głównym celem podróży jest zobaczenie Antarktydy - jednego z niewielu praktycznie nienaruszonych miejsc na naszej planecie. W czasie wyprawy moja wiedza o kontynencie bardzo się rozwinęła. Zawdzięczam to w dużej mierze wykładom, np. na temat ptactwa wodnego, pingwinów, fok, wielorybów, klimatu, geologii, wypraw pierwszych odkrywców, a nawet układu politycznego na Antarktydzie. Podróżowaliśmy jedynie wzdłuż wybrzeża Półwyspu Antarktycznego, nie przekraczając nawet koła podbiegunowego. To jednak wystarczyło, żeby przyjrzeć się z bliska kontynentowi.
Paradise Bay jest naprawdę rajską zatoką - tu odbył się pomaratoński grill na statku, połączony z ogłoszeniem wyników |
Z największych atrakcji wyprawy wspominam plaże pełne pingwinów. Widziałem aż pięć gatunków tych niezwykłych ptaków. Najbardziej sympatyczne są białobrewe (ang. Gentoo) - ciekawe świata, bardzo chętnie bawią się z ludźmi. Podchodziły do mnie i gryzły ubranie, machały skrzydłami, biegały dookoła. Byłem również na plaży pełnej pingwinów maskowych, nazywanych policjantami, ze względu na czarny pasek na brodzie, przypominający zaczep czapki policjanta. Na jednej z plaż obserwowałem mniej liczne pingwiny Adeli (białookie). Mieliśmy też bardzo duże szczęście zobaczyć jednego pingwina królewskiego, który wybrał się chyba na dłuższą wycieczkę turystyczną, bo w tych rejonach raczej nie występuje. Ostatniego dnia widziałem pingwina złotoczubego - śmiesznego grubaska z żółtymi piórami nad oczami.
Pingwin - policjant |
Z ptactwa wodnego zaobserwowałem sporo albatrosów i petreli. Najbardziej nie lubiłem wydrzyków (ang. skua) - strasznych ptaków, które porywają pisklaki pingwinów. Czasem atakują też ludzi, dlatego trzeba się mieć na baczności. Świetne były za to malutkie pochwodzioby białe (ang. sheatbill), które żywią się między innymi odchodami pingwinów. Często ustawiają się za nimi, czekając na ciepłą zupę.
Niezadowolona foka we wnętrzu Deception Island |
Ssaki lądowe są reprezentowane przez foki. Najspokojniejsze są krabojady (żywią się krylem, nie krabami). W niektórych miejscach plaże były pełne uchatek antarktycznych, które poruszają się dość szybko, nie przepadają za ludźmi i czasami agresywnie mnie przeganiały.
Lampart morski - z pozoru niegroźny, ale jak otworzy paszczę... |
Najgroźniejsze są lamparty morskie - powolne na lądzie, ale zabójcze w wodzie. Byłem świadkiem makabrycznego spektaklu przyrodniczego, kiedy lampart złapał pingwina, zabił, a potem przez kwadrans rzucał nim nad wodą, żeby pozbyć się piór i dostać się do mięsa. Jeżeli nie ma się kończyn, to trzeba w ten sposób przygotować sobie posiłek. Z okazji na łatwy łup korzystają wtedy też ptaki.
Wieloryb humbak - duże zwierzę |
Dużą atrakcją były wieloryby. Koło statku często pływały olbrzymie humbaki, a jeden nawet wynurzył się koło pontonu i znajomi zrobili mu świetne zdjęcia. Jeszcze bardziej zabawowy był mniejszy wieloryb, płetwal karłowaty (ang. minkie), który wielokrotnie przepływał pod moim pontonem, wynurzał się i parskał, robiąc fontannę.
Wieloryby lubią popisywać się przed turystami |
Poza zwierzętami, niesamowita jest antarktyczna martwa natura, szczególnie góry lodowe o niebieskim kolorze i niezwykłych kształtach. Raz przepłynęliśmy dużym strumieniem, przepychając się pomiędzy małymi górkami lodowymi.
Z gór lodowych powstają niesamowite, błękitne pomniki |
Ciekawą atrakcją była kąpiel w ciepłych źródłach u brzegu Deception Island - czynnego wulkanu, który utworzył wyspę w kształcie podkowy. Woda wcale nie była taka ciepła - temperatura przy brzegu gwałtownie się zmieniała. Po pięciominutowej kąpieli zostałem antarktycznym morsem, co zostało nawet potwierdzone certyfikatem.
Antarktyczne morsy w akcji - należałem do najtwardszych |
Przewidziane były również inne atrakcje, np. zjeżdżanie z góry rynną lodową, przypominającą amatorski tor saneczkowy. Najbardziej podniecali się tym ludzie z Kaliforni. Ja zjechałem tylko raz, przypominając sobie zabawy z dzieciństwa. Uczestniczyłem również w panelach dyskusyjnych, np. na temat chodu sportowego. Głównym tematem rozmów przy posiłkach było to, gdzie kto biegał, jak tam było fajnie i na jaki maraton się teraz wybiera. Byłem w swoim żywiole.
Podróż na Antarktydę nie jest jednak czystą przyjemnością. Dużo osób przeżywa koszmar o nazwie "Cieśnina Drake'a". Jest to bardzo niespokojny obszar morski, który statek pokonuje przez blisko dwie doby (w jedną stronę). Dużo pasażerów cierpiało na chorobę morską. Ja też nie miałem specjalnie apetytu, a w czasie wykładów walczyłem z sennością.
Cieśnina Drake'a - takie fale są tutaj normą |
Przez ostatnie lata byłem w wielu wspaniałych miejscach na całym świecie. Mogę śmiało powiedzieć, że wyprawa na Antarktydę była podróżą mojego życia. Dopełnieniem tej przygody był sam maraton.
Po przekroczeniu cieśniny Drake'a zobaczyliśmy ląd, a niedługo później zarzuciliśmy kotwicę w Zatoce Maxwella, przy Wyspie Króla Jerzego. Czekał już tam drugi statek, którego załoga popłynęła na ląd, żeby przygotować trasę. Wieczorem mieliśmy ostatnią odprawę, po której poszedłem spać.
Rano na ląd zabrały nas Zodiaki (pontony z silnikiem), które trochę pobłądziły we mgle i na lądzie postawiłem stopę dopiero na 15 minut przed startem. Na szczęście wcześniej na statku zrobiłem rozruch i porozciągałem się. Zmieniałem ciuchy zgięty w pół pod ustawionym na filarach budynkiem, mając sufit na wysokości ok. 160 cm. Zabrałem ze sobą butelki z piciem, które potem miałem porozrzucać na trasie. Byłem bardzo podekscytowany startem.
Do maratonu byłem dobrze przygotowany. Mądrze zaplanowałem treningi, zastosowałem sprawdzoną dietę. Pomógł mi również brak możliwości trenowania przez ostatnie 3 dni przed maratonem. W tym czasie tylko się rozciągałem i byłem bardzo wypoczęty.
W 2008 roku trasa maratonu była trudna, górska. Musieliśmy pokonać dwie pętle po ponad 21 km. Zaczynaliśmy przy bazie rosyjskiej i chilijskiej, pokonując trasę na północny wschód w stronę bazy urugwajskiej. Potem przebiegaliśmy po kamienistej plaży, pokonywaliśmy strumień i tutaj zaczynał się najtrudniejszy odcinek na lodowiec Collinsa - dość stromy i oblodzony. Większym wyzwaniem był zbieg z niego, bo szybkie poruszanie się w dół było bardzo ryzykowne. Wielu uczestników (w tym ja) zaliczyło tutaj bolesne upadki. Dobrze, że nikt niczego sobie nie złamał... Organizatorzy po tej edycji zdecydowali, że zmienią trasę biegu, żeby za bardzo nie ryzykować i z dwóch pętli zrobili 3, ale krótsze, bez lodowca Collinsa. Mój rekord kontynentu został poprawiony kilka lat później, ale już na znacznie łatwiejszej trasie. Powrót w miejsce startu przebiegał tą samą trasą, ale to były dopiero 2/3 pętli. Potem biegliśmy na południe w stronę bazy chińskiej, a kolejna zawrotka była kawałek za nią. Tą samą trasą wracaliśmy w miejsce startu i zaczynaliśmy drugą, identyczną pętlę. Wykres wysokości stworzyłem na podstawie danych Google Elevation API, ale jest on trochę oszukany. Pod drodze była masa błotnistych górek, niczym na torze motokrosowym. Niektóre były tak strome, że z trudem tam podbiegałem. Poniżej mapa i profil wysokości jednej pętli trasy maratonu, pokonywaliśmy takie dwie:
Rozpocząłem mocno, prowadząc od samego początku. Największym wyzwaniem na trasie była dwukrotna wspinaczka na lodowiec. Za pierwszym razem zbiegałem z niego jak wariat. Po oblodzonym zboczu spływała woda i było bardzo ślisko. Upadłem dwa razy, potłukłem się i połamałem okulary słoneczne. Na szczęście nie skończyło się to poważniejszą kontuzją.
Pierwsza zawrotka na lodowcu - wyprzedzam najszybszego półmaratończyka |
Przy okazji kolejnej zawrotki pomyliłem trasę przy bazie chińskiej, tracąc na tym około 20 sekund. Mimo wszystko, już na pierwszej pętli wyrobiłem sobie sporą przewagę nad rywalami. Organizatorzy biegu bardzo mi kibicowali, licząc na nowy rekord trasy. Przy drugim podbiegu na lodowiec byłem już ostrożniejszy. W najtrudniejszych miejscach musiałem trawersować, dzięki czemu uniknąłem upadku. Totalnie przemoczyłem buty przy przeskakiwaniu przez strumienie i musiałem potem poprawiać ich wiązanie.
Nawierzchnia na trasie była zróżnicowana, ale przeważały takie krajobrazy |
Dobre przygotowanie pozwoliło mi na utrzymanie mocnego tempa do końca biegu. Na zawrotce widziałem, że konkurencja osłabła, a ja wręcz latałem nad kolejnymi górkami, dublując kolejnych zawodników. Na metę przybiegłem w czasie 3:09:43, ustanawiając rekord trasy i wyprzedzając kolejnego zawodnika o 21 minut!
Kilka minut po wbiegnięciu na metę, na rywali musiałem jeszcze trochę poczekać :-) |
Muszę przyznać, że w tym roku trafiły mi się bardzo dobre warunki do biegania. W poprzedniej edycji brało udział trzech zawodników, biegających maratony poniżej 2:50, a wtedy ledwo połamali 4 godziny. Wcześniej w imprezie na Antarktydzie brali udział światowej klasy zawodnicy, ale warunki nie pozwalały im na ustanowienie takiego dobrego wyniku. Bieg nie był jednak dla mnie spacerkiem z powodu nawierzchni (lodowiec, błoto, odcinki z ruchomymi kamieniami na plażach) oraz wiatru (momentami bardzo mocne porywy). Temperatura ok. 2 stopni Celsjusza mogła przeszkadzać nieprzyzwyczajonym zawodnikom z cieplejszych krajów, ale na pewno nie mnie.
Był taki straszny film Siedem. Ekranizacja mojej historii byłaby romantyczną komedią sportową :-) |
Zdawałem sobie sprawę, że osiągnąłem duży sukces. Lubię się chwalić, że przebiegłem maratony na siedmiu kontynentach i wygrałem na Antarktydzie, bijąc rekord trasy. Na statku czułem się trochę jak gwiazda, wszyscy mi gratulowali, wygłosiłem przemówienie przy kolacji, rozdawałem nawet autografy. To były niezapomniane chwile. Nie można sobie chyba wyobrazić lepszego zakończenia tej opowieści, składającej z siedmiu pasjonujących rozdziałów :-)
Pierwsza trójka Antarctica Marathon 2008:
|
1. |
Robert Celiński |
POL |
3:09:43 |
|
2. |
Filippo Faralla |
RSA |
3:30:52 |
|
3. |
David Smith |
GBR |
3:41:11 |
Maraton ukończyło 128 zawodników, 50 osiągnęło metę półmaratonu.
Artykuł w piśmie "Distance Running" wydawanym przez organizację AIMS - Association of International Marathons and Distance Races |
Tutaj znajdziecie relację filmową jednego z uczestników maratonu. Materiał jest bardzo fajnie zrobiony. Jak widać, dużo osób potraktowało bieg turystycznie. Załapałem się w kadrze, jak czytam odłoszenia na tablicy, a potem przy okazji startu kobiet i półmaratonu. Męska część maratończyków wystartowała 5 minut później. Powód? Zgodnie z przepisami ochrony przyrody na Antarktydzie, w jednym miejscu nie może przebywać więcej, niż 100 osób. Dlatego podzielili nas na dwie grupy.
Tutaj jest film pt. "Masakra" (dozwolony od 18 lat).
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin