O mnie Lista
maratonów
Siedem
kontynentów
Marathon
Majors
Stolice
europejskie
Galerie
i relacje
Robert Celiński - relacje z maratonów Robert Celiński - moje maratony

2011-03-27, Bratysława (Słowacja)


Udany maratoński weekend,
spokojnie połamana trójka

Relacja Roberta z jego maratonu nr 61

Czas

Miejsce

%

2:56:18

41 /
653

6.3


Aż dziwne, że dotychczas przebiegłem 60 maratonów w tym w 29 stolicach europejskich, a jakoś nigdy nie zawitałem do Bratysławy. Pewnie już dawno bym to zrobił, gdyby impreza w słowackiej stolicy nie kolidowała z Półmaratonem Warszawskim. Dotychczas brałem udział we wszystkich 5 edycjach tej imprezy, ale w końcu trzeba było to zmienić i pojechać w tym czasie na Słowację. Co ciekawe, z Bielska jest bliżej do Bratysławy (300 km) niż do Warszawy (350 km). Po blisko 5 miesiącach przerwy miałem znowu przebiec maraton - co za radość! Ostatni raz taką długą maratońską przerwę miałem 6 lat wcześniej.

Początkowo miałem jechać do Bratysławy sam, a Anulka planowała wystartować w tym czasie w Półmaratonie Żywieckim - kolejnej imprezie kolidującej z Półmaratonem Warszawskim. Wcześniej przez blisko rok mieszkaliśmy w Łodygowicach nad Jeziorem Żywieckim i od dawna chcieliśmy je obiec dookoła. Impreza w Żywcu była do tego doskonałą okazją. Trasa tutaj jest piękna, ale niezbyt szybka - dominują górki. W związku z tym, Anulka postanowiła, że potowarzyszy mi w Bratysławie i przebiegnie tam półmaraton na szybszej trasie. Jak się później okazało - dobrze zrobiła ;-)

Do Bratysławy pojechaliśmy we czwórkę ze znajomymi z Oświęcimia: Beatą i Pawłem. Podjechali do nas po drodze do Bielska. Podróż minęła miło na rozmowach o bieganiu, które w takim towarzystwie można ciągnąć godzinami. Bez problemów dojechaliśmy do dużego centrum handlowego Eurovea, w którym mieściło się biuro zawodów. Spod tego budynku mieliśmy też następnego dnia startować i wbiegać na metę. Ze względu na bliskość Dunaju było tu bardzo przyjemnie, a dzięki garażom podziemnym w centrum handlowym, można tu było zaparkować bez większych problemów.

Owięcimsko-bielska ekipa w Bratysławie
Krajobraz po bitwie - zawody w rzucaniu ciastem (dobrze, że nie mięsem)
W drodze do biura zawodów przy galerii Eurovea nad Dunajem
Celińscy przed Cielem

Odebraliśmy pakiety startowe z fajną techniczną koszulką. Anulka super się w niej czuła i nawet założyła ją na start następnego dnia. Przeszliśmy się we czwórkę na pasta party, które również wypadło bardzo dobrze. Makaronu było całkiem sporo i serwowano go z sosem mięsnym lub wegetariańskim. Organizacja zrobiła na nas wrażenie.

Po imprezie pożegnaliśmy się z Beatą i Pawłem i poszliśmy do naszego hotelu, który znajdował się niecały kilometr od startu/mety. Tutaj też nam się podobało - nowoczesne lobby, super pokój, darmowe połączenie internetowe. Nie mogliśmy się na razie w pełni nacieszyć tymi luksusami, bo trzeba było korzystać z dnia i pozwiedzać miasto.

Tuż obok naszego hotelu znajdował się skwer, nad którym górował budynek filharmonii, a dalej ładny budynek "Slovenske Narodne Divadlo". Już się przyzwyczaiłem, że "słoweńskie", znaczy tu "słowackie", teatr to "dziwadło", a widzowie, to "dziwacy". Jak następnym razem Anulka będzie chciała mnie wyciągnąć do teatru, to jej powiem, że tam chodzą sami dziwacy ;-)

Anulka przed Narodowym Dziwadłem

Przed teatrem rozpościerał się szeroki pasaż Hviezdoslavovo namestie, który mieliśmy biec następnego dnia. Przeszliśmy się w kierunku rynku, a po drodze naszą uwagę zwróciły charakterystyczne bratysławskie rzeźby. Zrobiłem sobie zdjęcie z Cumilem - wystającym ze studzienki kanalizacyjnej ludzikiem.

Anulka na Hviezdoslavovo namestie
Próbowałem mu pomóc wyjć, ale zjadł za dużo kanapek w pracy i się zaklinował ;-)

Na rynku było bardzo przyjemnie. Nie jest on duży, ale zadbany. Anulka weszła na chwilę do kościoła, a ja robiłem kolejne zdjęcia. Wtedy zaskoczył mnie Wojtek Starzyński, z którym mieliśmy się umówić SMS-owo, a tu proszę - spotkaliśmy się na ulicy w Bratysławie.

Rynek - tędy mielimy przebiegać następnego dnia na 19. km pętli
Anulka na Rynku
Rynek od strony północnej

We trójkę poszliśmy w kierunku zamku, po drodze mijając remontowaną gotycką katedrę św. Marcina. Pod wzgórzem zamkowym spotkaliśmy Beatę i Pawła. Świat jest mały, a Bratysława - tym bardziej. Miasto liczy niewiele ponad 400 tysięcy mieszkańców, a tego dnia do stolicy Słowacji zawitały dziesiątki, nawet setki Polaków. Z południa Polski jest bardzo blisko do Bratysławy i wielu rodaków skusiło się na udział w tutejszych imprezach biegowych. Zdecydowała zapewne możliwość wyboru dystansu oraz to, że dla większości była to pierwsza impreza maratońska, otwierająca sezon biegowy. W Polsce maratony zaczynały się od kwietnia.

Katedra w. Marcina

Razem z Wojtkiem wdrapaliśmy się na wzgórze zamkowe. Stąd mieliśmy świetne widoki na Dunaj i miasto. Mogliśmy też przeanalizować trasę, którą mieliśmy pokonać następnego dnia. Najpierw biegliśmy spod centrum Eurovea wzdłuż Dunaju, po czym wbiegaliśmy położoną pod zamkiem estakadą na Nowy Most. Przebiegaliśmy pod statkiem UFO, umieszczonym na mostowym maszcie. Po drugiej stronie Dunaju czekało nas okrążenie dzielnicy Petrżalka. Na koniec wizyty w południowej części miasta jeszcze chwilę kluczyliśmy w parku nad Dunajem, po czym wracaliśmy w okolice startu i mety Mostem Apollo. Najbardziej atrakcyjny turystycznie odcinek trasy prowadził pod koniec pętli po malowniczych uliczkach bratysławskiego Starego Miasta. Po wybiegnięciu z jego obszaru do mety pozostawało około półtora kilometra. Po pierwszej pętli półmaratończycy biegli w lewo na metę, a maratończycy po zakręcie w prawo zaczynali drugą, prawie identyczną pętlę.

Widok na Novy most - wbiegalimy tą estakadą i przeprawialimy się do Petrżalki
Widok na wschód, kolejno: Novy most, Stary most, Most Apollo (tym wracalimy po 16 km pętli, po okrążeniu Petrżalki)
Wojtek: "Niezłe blokowisko ta Petrżalka - szykuje się druga Chomiczówka" :-)

Ze wzgórza zamkowego widać było, jaka długa droga nas czeka następnego dnia. Zrobiliśmy trochę zdjęć i pooglądaliśmy okoliczne atrakcje turystyczne. Zamek Bratysławski został wybudowany w XIV wieku, ale od tego czasu kilkakrotnie go przebudowano. Widać to między innymi po oknach, które zostały z poprzednich konstrukcji i zupełnie nie pasują do obecnej elewacji. Zamek stoi na granitowym wzgórzu, 80 metrów nad lustrem Dunaju. Wygląda dość symetrycznie, w narożnikach murów obronnych stoją 4 wieże. Innym ciekawym budynkiem widocznym ze wzgórza zamkowego jest bardzo ładnie położony słowacki parlament.

Na wzgórzu zamkowym
Zamek z bliższej odległoci
Pięknie położony słowacki parlament

Przeszliśmy się parkiem po wschodniej części wzgórza i wróciliśmy na dół na Stare Miasto. Przed narodowym dziwadłem znowu widziałem Beatę i Pawła - wybrali podobną trasę zwiedzania. Na koniec poszliśmy do sklepu, żeby kupić wodę i pożegnaliśmy się z Wojtkiem.

Wieczór spędziliśmy spokojnie w hotelu. Zjedliśmy pyszną kolację w hotelowej restauracji, popijając słowackim czerwonym winem. Okazało się, że Słowacja ma tradycje winiarskie. Do Polski zabraliśmy 3 butelki miejscowych trunków.

Następnego dnia rano zjedliśmy śniadanie w hotelu. Porządnie się najadłem jajecznicą i bułkami z dżemem. Anulka z przerażeniem patrzyła, żebym się przypadkiem nie przejadł. Przed wyjściem na maraton domalowałem sobie wąsy. W Polsce zorganizowano wtedy akcję "zapuść wąsy na pożegnanie Małysza". Polski skoczek akurat w ten weekend kończył swoją wspaniałą karierę. Udało mi się zapuścić kilkudniowe wąsy, które niestety z daleka były praktycznie niewidoczne. Wąsiska domalowałem sobie kredką do oczu, pożyczoną od Anulki.

Wąsy na pożegnanie Małysza domalowałem sobie kredką Anulki

Było chłodno, ale na start poszliśmy na krótko i bez bagażu. W tłumie przed startem było na szczęście cieplej. Widziałem sporo Polaków, rozmawiałem z kilkoma osobami. Anulka miała biec na początku z Wojtkiem, Bogdanem Barewskim i Renatą Kalińską, którzy biegli tutaj maraton. Zakładała tempo poniżej 4:00/km, więc była to dla niej idealna grupa. Ja od początku miałem zostać z tyłu i trzymać tempo 4:10-4:12/km.

Wszystko poszło zgodnie z planem. Na początku było dość tłoczno, ale złapałem swój rytm i spokojnie biegłem ulicą wzdłuż Dunaju. Na estakadzie ostatni raz przed metą zobaczyłem Anulkę - była przede mną już blisko minutę. Potem opowiadała, że biegła ze swoją grupą, ale tempo spadło do 4:00/km i przyspieszyła, zostawiając znajomych z Polski. Do mety dobiegła z poznanym na trasie Słowakiem, w rewelacyjnym czasie 1:21. To było już bardzo blisko mojej życiówki. Dobrze, że biegłem maraton, bo inaczej mogłem dostać tego dnia baty od żony w połówce ;-)

Anulka wbiega na metę w towarzystwie poznanego na trasie Słowaka

Przed Petrżalkę biegłem zakładanym tempem razem z Kamilem Niedźwiadkiem, który chciał tego dnia pobiec poniżej 1:28 w półmaratonie. Dla mnie było to idealne tempo. Po 10 km poczułem coś na granicy kurczów mięśni dwugłowych i łydek, ale na szczęście, to były tylko chwilowe problemy. Trzymałem dobry rytm i spokojnie wbiegłem na Most Apollo. Na mijance w okolicach mety widziałem pędzących po świetne wyniki Marka Dzięgielewskiego, Tomasza Jędrzejko i Pawła, który tego dnia zrobił życiówkę 1:18:42. Anulki niestety nie udało mi się zobaczyć - musiałbym przebiegać tędy jakąś minutę później.

Przed wbiegnięciem w obręb Starego Miasta czekał nas stromy podbieg, a potem zakręt w XVII-wieczną barokową Bramę Michalską. Z kolei tuż za nią był stromy zbieg po bruku, na którym osiągnąłem kosmiczną prędkość 3:05/km (tak pokazał mój Garmin). Na Starym Mieście odszedłem nawet na chwilę Kamilowi, ale przed metą mnie dogonił. Pogratulowałem mu pewnej życiówki, po czym wyruszyłem na drugą pętlę. Już na jej początku czekało mnie niestety rozczarowanie. Maratończyków skierowano na dokrętkę, która okazała się za długa o jakieś 300 metrów. Do tej pory kilometry były dobrze wymierzone, a po dokrętce zrobiła się spora dysproporcja między oznakowaniami kilometrów, a wskazaniami GPS-a. Kiwałem głową z niedowierzaniem przy kolejnych tabliczkach 3 km = 24,1 km, itd. - trzeba było nadrobić te 300 m. Na szczęście miałem spory zapas.

Na początku pętli biegłem w 3-osobowej grupce, w której był jeszcze jeden Polak biegnący na 3 godziny. Przed Nowym Mostem szybko zostawiłem moich towarzyszy i wyprzedzałem kolejnych zawodników. Kiedy ja biegłem mostem, pod nim przebiegła grupka z balonikami na 3 godziny. Czułem się świetnie, choć dokuczał mi wiatr. W samotności nie jest łatwo z nim walczyć. Na drugiej pętli wyprzedziłem pewnie ze 30 osób, obok mnie śmignął tylko jeden szybszy biegacz. Nie odczuwałem żadnych oznak kryzysu i z optymizmem czekałem na kolejne kilometry.

Po powrocie w okolice Starego Miasta widziałem już finiszujących zawodników, między innymi Marka Dzięgielewskiego. Dalej był też Wojtek (skończył 2:46), biegnący przed Renatą Kalińską (trzecia wśród kobiet). W końcówce dostałem jeszcze wiatru w żagle i wyprzedzałem kolejnych biegaczy. Lubię taką krętą trasę - widzę, jak z każdym zakrętem zbliżam się do rywali. Na rynku minąłem 5-osobową grupkę i pędziłem na metę. Garmin pokazywał tempo poniżej 4:00/km i byłem bardzo zadowolony z formy na koniec biegu. Na finiszu słyszałem krzyk dopingującej mnie Anulki, a chwilę później spotkaliśmy się na mecie. Przebiegła półmaraton w 1:21:06 i zajęła piąte miejsce wśród kobiet. Oboje byliśmy zachwyceni. Dostała 100 euro nagrody, dzięki czemu zwróciły nam się koszty hotelu.

Upragniony finisz - kolejny raz łamię trójkę

Anulka dała mi swoją różową bluzę, w której wyglądałem dość dziwacznie (szczególnie z tymi wąsami Małysza). Wypiłem dwa bezalkoholowe piwa Erdinger (przy okazji maratonów w Liechtensteinie i Madrycie pisałem, że to moje ulubione ;-)). Na mecie porozmawiałem chwilę z Wojtkiem, który również był zadowolony ze swojego wyniku.

Dekoracja zwycięzców nieco się przeciągała i postanowiłem wrócić do hotelu, żeby się wykąpać i ogrzać. Anulka została z Wojtkiem i potem relacjonowała mi, jak przebiegła ceremonia. Trzecią wśród pań Renatę Kalińską pytali, czy w swoim kraju za wygrane pieniądze kupi sobie samochód. "Chyba raczej rower" - odpowiedziała Renata. Trzeci w maratonie Kamil Poczwardowski został wyprzedzony tylko przez dwóch czarnoskórych zawodników. "Hi, Poland!" - pozdrowił ze sceny biegaczy z Polski. "Hi, Kamil!" - odpowiedzieli Anulka i Wojtek ;-)

Ja w tym czasie wziąłem prysznic w hotelu i spakowałem nasze rzeczy. Poczekałem chwilę na Anulkę w lobby i razem przeszliśmy się przez Stare Miasto w umówione z Beatą i Pawłem miejsce. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o McDonalda, w którym kupiłem na wynos dwie wielkie kanapki. Podjadaliśmy też kupione przez Anulkę grissini.

Prowadziłem samochód przez większość trasy powrotnej i nie czułem się specjalnie zmęczony. Humory dopisywały całej czwórce - Beata też zrobiła życiówkę w połówce - 1:31:30. W Bielsku podziękowaliśmy Beacie i Pawłowi za wspólną wycieczkę i wróciliśmy do domu do stęsknionego Spajka. To był kolejny bardzo udany maratoński weekend i oboje mamy z niego wspaniałe wspomnienia ;-)

Galeria zdjęć z Bratysławy

Wszystkie relacje Byledobiec Anin

Lista maratonów Roberta

Powrót


(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin