O mnie |
Lista maratonów |
Siedem kontynentów |
Marathon Majors |
Stolice europejskie |
Galerie i relacje |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
3:17:54 | 20 / | 6.2 |
|
W 2012 roku przebiegłem tylko jeden maraton w stolicy europejskiej - na początku maja w Kijowie. Na kolejną stolicę musiałem czekać rok. Przekonałem Anulkę, żebyśmy wystartowali w Belgradzie. Pod koniec kwietnia organizowany był tam maraton i półmaraton - idealna konfiguracja dla nas. Ja miałem możliwość zaliczenia kolejnej stolicy na królewskim dystansie, Anulka mogła powalczyć o dobre miejsce i czas na dwa razy krótszej trasie.
Do Serbii pojechaliśmy samochodem, bo uznaliśmy, że dystans 850 km po dość dobrych drogach będzie do zniesienia. Przy okazji, chcieliśmy wypróbować w dłuższej trasie nowy samochód. Wyjechaliśmy w piątek po pracy, po drodze zostawiając psa u rodziców Ani. Około 21:30 dojechaliśmy do miejscowości Jarovce, w południowej części Bratysławy, niedaleko granicy z Węgrami. Tutaj mieliśmy już wcześniej zarezerwowany nocleg w małym pensjonacie (Penzion Mala). Okazało się, że pensjonat przylegał do karczmy, w której na dobre trwała zabawa. Mimo wszystko, dało się wyspać.
Rano wyszliśmy na rozruch po okolicy, a o 8 stawiliśmy się na umówione wcześniej śniadanie. Powitał nas ten sam Słowak, któremu poprzedniego dnia płaciliśmy za nocleg. Był zmęczony po ciężkiej nocy, ale bardzo wesoły. Podał nam kawę i powiedział, że "chleb niedługo przyjdzie". Widział, że trochę się spieszymy, ale przekonywał nas, że "nie możemy głodni wyjechać ze Słowacji". W nagrodę za oczekiwanie dostaliśmy wyśmienite jajka sadzone na szynce - pycha.
Przejechaliśmy granicę z Węgrami i zatrzymaliśmy się, żeby kupić winietkę. Okazało się, że nie możemy za nią zapłacić kartą, a z gotówki mieliśmy tylko złotówki. Zapłaciłem 100 PLN, a w zamian dostałem... banknot 50 PLN i winietkę. Chyba nawet na tym zarobiłem, bo winietka kosztowała trochę więcej niż 50 złotych. Zakup okazał się bardzo ważny, bo potem przy wyjeździe ze stacji benzynowej byliśmy kontrolowani i w przypadku braki winietki dostalibyśmy mandat.
Pierwszy raz w życiu udało mi się zgodnie z planem przejechać obwodnicą Budapesztu, a zawdzięczam to wydrukowanej wcześniej mapie. Dojechaliśmy do granicy z Serbią między miastami Szeged i Subotica. Kupiliśmy trochę denarów, które były potem potrzebne przy opłatach za autostradę i przy drobnych zakupach w Belgradzie. Do stolicy Serbii dojechaliśmy zgodnie z planem, jednak na miejscu miałem problemy z nawigacją i dość długo krążyliśmy po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu, który był umiejscowiony przy niewielkiej, jednokierunkowej uliczce w centrum. W końcu udało nam dotrzeć do celu i wjechaliśmy na podziemny parking hotelowy.
Nasz hotel Life Design spełnił wszystkie nasze oczekiwania. Był ulokowany blisko startu i mety naszych biegów, miał bezpłatny podziemny parking, dostęp do Internetu, a w cenie pokoju było również wejście do wypasionego hotelowego spa, które bardzo sprawdziło się przed i po biegu.
Po przyjeździe nie mieliśmy czasu na korzystanie z dobrodziejstw hotelu. Była 15:30, a my mieliśmy pół godziny do zamknięcia biura zawodów. To był niestety minus organizacyjny - biuro powinno być moim zdaniem czynne znacznie dłużej. Dobrze, że wpisowe opłaciłem dużo wcześniej przelewem - numery można było w takim przypadku odebrać jeszcze w niedzielę wcześnie rano. Przelew zagraniczny niestety dodatkowo kosztował, bo Serbia nie należała do Unii Europejskiej. Mimo wszystko, warto było mieć ubezpieczenie w postaci wcześniej opłaconego wpisowego.
Biuro zawodów mieściło się w Domu Wojska Serbskiego, przy Placu Republiki. Znaleźliśmy je bez większych problemów. Załatwienie formalności w biurze zajęło nam dłuższą chwilę, bo obsługa nie była najlepiej zorganizowana. Dziwiłem się, jak radzili sobie z obsługą blisko 3000 zawodników, zarejestrowanych na oba biegi. W końcu dostaliśmy numery i pakiety startowe, oba z bawełnianymi koszulkami w rozmiarze M (esek dla Anulki już niestety zabrakło). W sali obok skorzystaliśmy ze zorganizowanego pasta party. Muszę przyznać, że było całkiem fajne i można było się najeść do syta. Kiedy wychodziliśmy z restauracji, biuro zawodów było już zamknięte - zdążyliśmy do niego w ostatniej chwili.
Do wyjątkowo krótko otwartego biura zawodów udało nam się zdążyć na 20 minut przed jego zamknięciem o 16; potem mogliśmy spokojnie ucztować na pasta party |
Przeszliśmy przez Plac Republiki, przy którym poza Domem Wojska Serbskiego, stoją jeszcze inne ważne budynki - Teatr Narodowy i Muzeum Narodowe. Zagłębiliśmy się w wyłączone z ruchu kołowego uliczki. Doszliśmy do ciekawej marmurowej fontanny i kontynuowaliśmy nasz spacer głównym deptakiem - ulicą Księcia Michała. Stoi przy nim kilka znanych belgradzkich budynków. Naszą uwagę zwrócił pokaz żonglera, który podrzucał do góry krążki przy pomocy trzymanego w ręku przedmiotu, przypominającego nunczako. Zebrał bardzo liczną publiczność. Jeszcze większym zainteresowaniem wśród mieszkańców i turystów cieszyły się lody, które są chyba w Serbii deserem narodowym. Można je było kupić praktycznie wszędzie.
Główna ulica Księcia Michała w wyłączonej z ruchu samochodowego części Belgradu |
Doszliśmy do parku, w którym stoi słynna belgradzka twierdza Kalemegdan. Została wybudowana jeszcze za czasów celtyckich, rozwinięta za panowania rzymskiego, a obecne zabudowania pochodzą głównie z XVII wieku. Obszar twierdzy jest ogromny i kryje wiele innych atrakcji - dwie cerkwie, Muzeum Wojska, a także boiska do piłki nożnej i koszykówki oraz korty tenisowe. Po parkowych alejkach można pojeździć ciuchcią, znajduje się tu też sporo punktów gastronomicznych.
Przeszliśmy alejkami w zachodniej części parku, skąd mieliśmy ładny widok na Sawę, mosty nad rzeką i Nowy Belgrad, gdzie mieliśmy przebiec następnego dnia większość trasy. Wiedzieliśmy, że stolica Serbii jest położona w wyjątkowym miejscu, gdzie jedna z największych bałkańskich rzek, Sawa, wpływa do Dunaju. Nad Sawą biegałem już wcześniej przy okazji maratonów w Ljubljanie (tam była jeszcze wąziutka) i Zagrzebiu, a nad Dunajem: w Wiedniu, Bratysławie i Budapeszcie. Teraz miałem "zaliczyć" te dwie rzeki w jednym mieście. W punkcie połączenia się rzek leży niezamieszkała wyspa, która czyni to miejsce jeszcze ciekawszym.
Weszliśmy do wnętrza twierdzy i wdrapaliśmy się na mury w jej północnej części. Zdobyliśmy też na najwyższy punkt na wzgórzu - basztę Nebojsy, z którego mieliśmy doskonałe widoki.
Widok na Sawę z parku twierdzy Kalemegdan |
Anulka przy murach obronnych belgradzkiej twierdzy |
Wejście do wnętrza twierdzy |
Kalemegdan |
W tym miejscu Sawa wpływa do Dunaju |
Wschodnia część murów obronnych, widok z baszty - najwyższego punktu w parku |
W czasie spaceru przez park zauważyliśmy osobliwy widok - obok jadącej alejkami ciuchci biegł czarny piesek. Myśleliśmy, że jego właściciel siedzi w środku. Potem Anulka była jeszcze bardziej zdziwiona, kiedy ten sam piesek wbiegł następnego dnia na metę z jednym z maratończyków. Czy to ten sam, który siedział wtedy w ciuchci? Być może zwierzak po prostu uwielbia biegać i towarzyszy w Belgradzie wszystkim obiektom, które poruszają się tempem w okolicach 14 km/h ;-)
Ten piesek biegał przez cały czas obok pociągu - jego pan siedział pewnie w środku |
W drodze powrotnej przeszliśmy obok armat w Muzeum Wojska i boisk sportowych, na których zauważyłem herby dwóch najbardziej znanych belgradzkich drużyn: Partizan i Crvena Zvezda. Po drugiej stronie alei są korty, na których być może grali kiedyś znani serbscy tenisiści: Ana Ivanović, Jelena Janković i Novak Djoković, wszyscy urodzeni właśnie w Belgradzie. Ten ostatni jest chyba najbardziej znanym serbskim sportowcem. Na ulicach Belgradu widziałem kilka wielkich bilbordów z jego wizerunkiem.
Muzeum wojska w twierdzy Kalemegdan |
Wnętrze ogromej twierdzy kryje również obiekty sportowe - kilka boisk i korty tenisowe |
Wyszliśmy z parku i przespacerowaliśmy się w okolicach Placu Studentów, obok rektoratu Uniwersytetu Belgradzkiego. W pobliskim parku kręcono sceny do filmu lub serialu. Przeszliśmy dalej ulicą Króla Milana, gdzie stoi Hotel Moskwa z bardzo ładną elewacją. To przed tym budynkiem mieliśmy finiszować następnego dnia. Potem zatrzymaliśmy się na chwilę przy Placu Mikołaja Pasica, który w 1918 roku podpisał pakt doprowadzający do powstania Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Jest to dobry moment, żeby przybliżyć najnowszą historię państw bałkańskich. Po II wojnie światowej ta część obszaru Bałkanów połączyła się w Jugosławię, ze stolicą właśnie w Belgradzie. Przez 35 lat krajem rządził Josip Broz Tito, aż do śmierci w 1980 roku. Wtedy rozpoczął się rozpad Jugosławii. W 1991 roku po referendach niepodległość jednostronnie ogłosiły Chorwacja, Słowenia, a później Macedonia. Spowodowało to konflikty zbrojne nowych państw z Serbią, z których szczególnie zacięty był ten serbsko-chorwacki. Potem niepodległość ogłosiła Bośnia i Hercegowina, z którą walki toczyły się przez kilka lat, nie tylko z powodów państwowych, ale także religijnych (Serbowie są przeważnie prawosławni, wśród Chorwatów dominuje rzymski katolicyzm, a Bośniacy są muzułmanami). Istotną rolę w polityce Jugosławii i Serbii odegrał prezydent Slobodan Milosević, który w 2001 roku został aresztowany w Belgradzie, a potem przekazany przed trybunał w Hadze za wywołanie konfliktów zbrojnych w Kosowie, Chorwacji i Bośni. 5 lat później zmarł w haskim więzieniu. W 2006 roku od Serbii pokojowo odłączyła się Czarnogóra, a w 2008 roku - Kosowo, z którym Serbia od wielu lat była w zbrojnym konflikcie. Władze Serbii przez 5 lat nie potrafiły uznać niepodległości Kosowa (slogan Kosovo je Srbija), aż do naszej wizyty w Belgradzie (choć nie wiązałbym tych dwóch faktów). 19 kwietnia 2013 premierzy Serbii i Kosowa podpisali porozumienie, które zostało zatwierdzone kilka dni później przez serbski parlament. Weekend naszego przyjazdu do Belgradu był gorący nie tylko ze względu na pogodę i największą imprezę sportową w tym mieście, ale również protesty serbskich narodowców, którzy byli przeciwni tej decyzji.
Wracając do Placu Pasica, ma on kształt kawałka tortu polukrowanego fontanną. Przeszliśmy dalej Bulwarem Króla Aleksandra do miejsca, gdzie po obu stronach stoją dwa ważne budynki - Narodna Skupsztina (serbski parlament) oraz Stari Dvor - siedziba Rady Miasta Belgradu. Wróciliśmy przez usłany kwiatami Park Pionierów, ale nie mogąc znaleźć sklepu, musieliśmy jeszcze raz pójść do zabytkowej dzielnicy, gdzie zrobiliśmy zakupy. Anulka odwiedziła po drodze kilka sklepów z butami, żeby kupić sobie balerinki na lato. Dostała je w końcu w sklepiku pod naszym hotelem. Wieczorem wymoczyliśmy się w jacuzzi w hotelowym spa, ale szerokim łukiem omijaliśmy sauny, które mogłyby nas zmęczyć przed biegiem.
Mmm... na takie przysmaki będziemy mogli sobie następnego dnia po biegu |
Anulka na Placu Nikole Pasica, który ma kształt kawałka tortu |
Nowy Dwór w Pionierskim Parku |
Wieczorem wymoczyliśmy się w jacuzzi w hotelowym spa |
Następnego dnia zjedliśmy wczesne śniadanie w hotelu. Tradycyjnie musieliśmy się ograniczać przed biegiem - pozwoliłem sobie na jajecznicę i kanapki z dżemem i miodem. Na start musieliśmy przejść kilkaset metrów. Zostawiliśmy skromne depozyty na Placu Pasica i przeszliśmy w kierunku startu biegu, który znajdował się przy Bulwarze Króla Aleksandra, obok budynku poczty. Rozgrzaliśmy się w parku naprzeciwko cerkwi św. Marka poszliśmy do strefy startowej. Była ona dość szeroka, zajmowała całą ulicę, jednak wszyscy musieli przebiec przez jedną bramę startową, przed którą następowało zwężenie. Ustawiliśmy się z przodu stawki, niedaleko ochroniarzy oddzielających nas od strefy elity. Parę minut przed startem zaskoczyła nas dziwna sytuacja. W budynku obok na piętrze otworzyło się okno, pojawiły się na nim głośniki, a panowie zaczęli ostro przemawiać, kierując swoje słowa między innymi do premiera Serbii, który otwierał tę imprezę. Byli to narodowcy, którzy protestowali przeciwko podpisaniu porozumienia z Kosowem. Organizatorzy maratonu mieli słabsze głośniki od narodowców i nie potrafili zagłuszyć ich wypowiedzi. Narodowcy mieli do dyspozycji trzytysięczną publikę, która chcąc nie chcąc musiała ich słuchać. Ja niewiele rozumiałem z ich wypowiedzi, ale nie podobała mi się okoliczność i forma. Miałem w pamięci wydarzenia sprzed sześciu dni z Bostonu, gdzie zamachowcy podłożyli na mecie maratonu dwie bomby, które zabiły trzy osoby, a wiele doprowadziły do kalectwa. W Belgradzie oczywiście sytuacja była zupełnie inna, ale w pewnym sensie maraton znów był wykorzystywany do niecnych celów. Biegacze zaczęli gwizdać i skandować "ma-ra-ton, ma-ra-ton".
Ulica Króla Michała - finisz obu biegów pod Hotelem Moskwa |
W końcu wystartowaliśmy. Na początku trasa przebiegała na wschód Bulwarem Króla Aleksandra. Było lekko pod górkę. Biegłem tempem w okolicach 4:00/km, a Anulka powoli mi odchodziła. Po dwóch kilometrach skręcaliśmy w prawo w wąską uliczkę i musieliśmy podbiec pod stromą górkę. Potem skręcaliśmy znowu w praco i biegliśmy na zachód w kierunku ronda Slavija, praktycznie cały czas w dół. Tam straciłem żonę z oczu. Dotychczas miałem dobre tempo, ale wiedziałem, że nie mam szans na połamanie 3 godzin w tym maratonie. Trasa była zbyt pagórkowata, a temperatura rosła i czekało mnie bieganie w upale. Po 5 km był dość długi podbieg na Most Brankov. Przebiegliśmy na drugą stronę Sawy i po 7 km wbiegliśmy na 16-kilometrową pętlę w Nowym Belgradzie. Maratończycy mieli ją pokonać 2 razy i wrócić z powrotem do centrum Belgradu, gdzie był finisz. Półmaratończycy mieli krótszą pętlę w Nowym Belgradzie. Pierwsze 10,5 km pokonywali wspólnie z maratończykami, a potem biegli w kierunku mety.
Scenariusz rywalizacji kobiecej w półmaratonie znam z opowieści Anulki. Od początku do przodu ostro ruszyła Olivera Jevtić - najlepsza serbska biegaczka długodystansowa, a za nią jedna Kenijka. Co ciekawe, obie biegły maraton i już na początku odstawiły stawkę półmaratonek. Kenijka zeszła potem z trasy, Jevtić do końca utrzymała świetne jak na te warunki tempo i zameldowała się na mecie z czasem 2:36:12. Anulka trzymała się za grupką kobiet biegnącą półmaraton, ale tempo okazało się za wolne i na trzecim kilometrze przyspieszyła. Chciała niepostrzeżenie wyprzedzić dziewczyny, żeby nie zabrać za sobą żadnego ogona, ale w tym celu musiałaby się chyba wcześniej przebrać za faceta, co w jej przypadku byłoby bardzo trudne. Za Anulką zabrała się serbska zawodniczka Ana Subotić, która wyraźnie chciała wygrać ten bieg najmniejszym nakładem sił. W poprzednim roku łatwo zwyciężyła w Belgradzie z czasem 1:24 i teraz pewnie też liczyła na lekką przeprawę. Choć to dość utytułowana zawodniczka (rekord życiowy 2:36 z Rotterdamu w 2012 roku i występ na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie z czasem 2:38), to chyba w Belgradzie nie była w optymalnej formie i musiała się nieźle namęczyć z Anią. Jak przyznała potem w wywiadzie dla serbskiej prasy, nie spodziewała się takiego oporu. Anulka przez większość trasy prowadziła, Subotić chowała się z tyłu, a odskoczyła od niej dopiero na podbiegu za mostem Brankov. Ostatecznie, Anulka wbiegła na metę 14 sekund za Serbką, przy okazji poprawiając o 3 sekundy rekord życiowy z czasem 1:19:49. Kolejne biegaczki przybiegły w czasie 1:23, a czwarta 1:26, więc pierwsza dwójka zdeklasowała resztę stawki.
Anulka walczy na trasie |
Do zwycięstwa trochę zabrakło, ale za to jest życiówka :-) |
O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero po wbiegnięciu na metę maratonu, ale wcześniej musiałem się porządnie namęczyć. Po 10 km skręciliśmy przed dzielnicą Zeman w ulicę 22 Października. Półmaratończycy skręcili w lewo, a my pobiegliśmy jeszcze prosto, wzdłuż parku. Przede mną pojawił się kolejny ostry podbieg, ale na szczęście trasa skręcała przed nim w lewo. Potem była długa prosta ulicą Tosin bunar, przebiegliśmy po autostradą i dalej w kierunku dużego blokowiska. Po drodze mijaliśmy miasteczko romskie, przy którym kręciło się dużo miejscowych, a dzieci romskie grały w piłkę na ulicy. Potem skręciliśmy między bloki w ulicę Nehruova. Tam była spora grupa kibiców, którzy wspierali biegaczy, a ja zapamiętałem stamtąd jedną sytuację. Ktoś krzyknął za mną: "Celiński", co specjalnie mnie nie zaskoczyło, bo miałem taki napis na koszulce z tyłu. Chwilę później usłyszałem: "Robert Celiński". Ktoś mnie zna? Ciekawe skąd? Potem usłyszałem, jak ktoś na widok polskiej flagi krzyknął "Polska, Lewandowski". To mnie akurat nie dziwiło, bo polski napastnik Robert Lewandowski był świetnie znany kibicom piłkarskim. Trzy dni po moim maratonie w Belgradzie, Lewandowski wpakował Realowi Madryt 4 gole w półfinale Ligi Mistrzów. Może Serbowie myśleli, że w Polsce wszyscy mają na imię "Robert", na tej samej zasadzie, jak nazwiska Ormian prawie zawsze kończą się na "Jan"?
Dalsza część trasy prowadziła szeroką ulicą Gagarina. Najpierw skręciliśmy w nią w prawo, przebiegliśmy 200 metrów, a potem zawróciliśmy, by biec nią 5 km na wschód. Zaniepokoiłem się trochę, kiedy na kolejnym punkcie odżywiania była tylko woda. Miałem już w nogach 18 km i chciałem zjeść jakiegoś banana. Spytałem o to na punkcie, a pani pokazała mi, że banany będą dalej. Faktycznie, na 20. km (i jednocześnie 36.) był punkt z bananami i izotonikiem. Na półmaratonie miałem czas 1:33, ale wiedziałem, że druga połówka będzie znacznie wolniejsza. Chwilę potem złączyłem się z półmaratończykami, których liczna grupa biegła na czas około 1:50-1:55. Anulka przebiegła tędy pół godziny temu. Po drodze skorzystałem ze stoiska Red Bulla, żeby dodać sobie skrzydeł na kolejne 20 kilometrów. Niedługo potem skręciłem w lewo na drugą pętlę i rozstałem się półmaratończykami.
Na trasie zrobiło się natychmiast bardzo pusto. Poprzedzających mnie biegaczy widziałem daleko przed sobą. Dwóch zawodników z numerami maratońskimi na piersi wracało na piechotę w przeciwnym kierunku. Nie sądzę, że byli pacemakerami i zeszli z trasy. Raczej stwierdzili, że w tych warunkach nie ma sensu się męczyć.
Jakaś grupka grała w futbol na boisku w parku nad Dunajem i piłka wypadła im na ulicę. Dobrze, że ruch był zamknięty, bo z futbolówki niewiele by zostało. Zmieniłem nieco tor biegu i odkopałem chłopakom piłkę. Chwilę potem wyprzedził mnie jeden maratończyk - to był pierwszy i ostatni taki przypadek na drugiej pętli, bo przez kolejne 15 km to tylko ja wyprzedzałem. Udało mi się zmobilizować do równego tempa lekko poniżej 5:00/km i postanowiłem, że nawet przez chwilę nie przejdę do marszu. Umożliwiło mi to wyprzedzenie blisko 10 zawodników, którzy wyraźnie osłabli. Na 34. kilometrze zdublowałem dwóch ostatnich maratończyków, potem kolejnych. Jedna sprawa, że pewnie nie byli przygotowani do przebiegnięcia maratonu, a druga, że upał robił się naprawdę nieznośny i spacerowanie po rozgrzanym asfalcie było na pewno męczące. Po 38 kilometrach zdublowałem kolejnych maratończyków, którzy zostali niedługo później zdjęci z trasy. Kiedy wybiegałem na most Brankov, wolontariusze właśnie zamykali barierkami wybieg na drugą pętlę. Spojrzałem na zegarek, na którym widniały cyfry 3:01. Wszystko zgodnie z regulaminem - wybieg na drugą pętlę mieli zamknąć po 3 godzinach.
Na moście i za nim czekały mnie dwa dłuższe podbiegi, które pokonałem spokojnym tempem. Ostatnie 2 kilometry były jeszcze spokojniejsze, co zaowocowało tym, że w końcu ktoś mnie wyprzedził. To była Polka, Diana Gołek. Pożyczyłem jej powodzenia, ale nie miałem specjalnie ochoty, żeby pokonać z nią ostatni odcinek biegu. Po skręceniu w lewo trzeba było jeszcze podbiec, a potem już była prosta do mety, lekko w dół. Tuż przed metą zatrzymałem się jeszcze na chwilę przy kibicującej mi Anulce i wbiegłem na metę w czasie poniżej 3:18. Czułem się zmęczony po tym biegu w upale. Przypomniały mi się obrazki sprzed roku z Kijowa, kiedy biegłem przy podobnej pogodzie i na nieco trudniejszej trasie nabiegałem 3:22. Tutaj na szczęście była ze mną Anulka, którą przytuliłem chwilę później. Cieszyłem się, że tak dobrze jej poszło.
Finisz upalnego biegu |
Po przekroczeniu linii mety na drugim miejscu, Anulka dostała opiekunkę, która nie odstępowała jej na krok. Chodziło o to, żeby wszyscy najlepsi zawodnicy pojawili się później na dekoracji. Anulka miała zatem towarzystwo nawet wtedy, gdy poszła do hotelu, żeby się wykąpać. Opiekunka czekała na nią w lobby. Świetny wynik mojej żony pozwolił mi na wstęp do strefy VIP. Tam czekałem na dekorację, żeby porobić zdjęcia. Zajęło to trochę czasu, bo okazało się, że Diana zajęła trzecie miejsce wśród maratonek i potrzebowała dłuższej chwili, żeby odpocząć po biegu i przygotować się do dekoracji. Ja w tym czasie położyłem się na drewnianej palecie w cieniu za jakąś budką i tak leżałem przez 15 minut, jak jakiś kloszard.
Dekoracja przebiegła bardzo uroczyście. Nagrody wręczali Aleksandar "Sasza" Djordević - znany serbski koszykarz i Carl Lewis - 9-krotny mistrz olimpijski, specjalista od sprintu i skoku w dal. Amerykanin swoje złote medale zdobywał na 4 IO z rzędu - w Los Angeles (1984), Seulu (1988), Barcelonie (1992) i w Atlancie (1996). Poza tym, jest 8-krotnym mistrzem świata - żywa legenda. Byłem dumny z żony i cieszyłem się z okoliczności, w jakich była nagradzana ;-)
Anulka nieznacznie uległa serbskiej olimpijce Anie Subotić, obok 9-krotny mistrz olimpijski - Carl Lewis |
Wróciliśmy do hotelu obładowani moim pakietem żywnościowym z maratonu, pucharem Anulki, bukietem kwiatów i wielką torbą serbskich słodyczy, którą dostała w nagrodę. Wielką paczkę czekoladek przyniosłem do pracy, a pozostałą zawartość torby konsumowaliśmy przez 2 tygodnie (prawdę mówiąc, głównie ja się częstowałem ;-)).
W pokoju wziąłem prysznic, który był dość ...bolesny. Było to spowodowane obtartymi do krwi pachwinami, których dorobiłem się z powodu mokrych spodenek. Przy tej temperaturze starałem się polewać na każdym punkcie z wodą, trochę mnie to chłodziło, ale skutki dla pachwin były fatalne. Kontakt ze spływającą wodą, a tym bardziej z mydłem, był bardzo bolesny.
Odpoczęliśmy trochę i poszliśmy na spacer. Tym razem udaliśmy się na zachód ulicą Króla Milana. Minęliśmy ulicę, którą podbiegaliśmy na ostatnim kilometrze, a potem przeszliśmy przez rondo, przez które przebiegaliśmy po 4 km biegu.
Doszliśmy do cerkwi św. Sawy - największej na świecie prawosławnej świątyni. Hram, czyli prawosławna bazylika, bardzo wyróżnia się na tle panoramy miasta i jest widoczny z wielu jego miejsc. Przygotowania do budowy rozpoczęto pod koniec XIX wieku, ale zewnętrzną część wykończono w 2005. Bazylika z zewnątrz prezentowała się bardzo okazale, ale w środku zastaliśmy plac budowy.
Ogromna cerkiew św. Sawy |
Wykańczane wnętrze bazyliki |
Przespacerowaliśmy się mniejszymi uliczkami na północ od bazyliki, gdzie było spokojnie i przyjemnie. Doszliśmy do Bulwaru Króla Aleksandra. Minęliśmy hotel Metropol Palace i przespacerowaliśmy się po parku Tasmajdan, gdzie jeszcze rano rozgrzewaliśmy się przed maratonem. Na skraju parku stoi cerkiew św. Marka, wybudowana w latach trzydziestych XX wieku w stylu serbsko-bizantyjskim na miejscu starego kościoła.
Cerkiew św. Marka |
Minęliśmy miejsce startu maratonu, pocztę i budynek parlamentu. Miałem okazję, żeby obejrzeć oryginalne rzeźby po obu stronach wejścia od ulicy. Obie przedstawiają człowieka z koniem w dziwnych pozach. Nie wiem, o co chodziło rzeźbiarzowi Roksandiciowi, ale podejrzewałbym go o zoofilię.
Narodna skupstina - serbski parlament |
Konstrowersyjne rzeźby przed budynkiem parlamentu |
Doszliśmy do Placu Republiki, gdzie w końcu znaleźliśmy knajpę, w której mogliśmy się zatrzymać. We włoskiej Vapiano Anulka zamówiła sałatkę i kieliszek wina, a ja i pizzę z pesto i piwo. Najbardziej zaskoczył mnie sposób podawania potraw. Po złożeniu zamówienia dostałem jakieś urządzenie, które po 10 minutach zaczęło wibrować i świecić, co oznaczało, że już mogę odebrać moją pizzę. Wszystkie obciążenia szły na kartę, którą dostawaliśmy przy wejściu do restauracji, a przy wyjściu musieliśmy ją spłacić. Ciekawy system.
Uzupełniamy kalorie po biegu w knajpie przy Placu Republiki |
Wieczór spędziliśmy w hotelowym spa, gdzie testowaliśmy saunę na podczerwień. Niestety, nie byłem w stanie wytrzymać za długo w jacuzzi, bo cały czas bolały mnie pachwiny. Zamiast tego, długo poleżałem sobie na leżaku, popijając wodę z cytryną. Warto było zapłacić trochę więcej za taki hotel, żeby potem mieć taki komfort po biegu.
Następnego dnia o szóstej rano poszliśmy na hotelowe śniadanie, na którym tym razem mogliśmy się najeść do syta. Niedługo potem wyjechaliśmy z Belgradu. Droga przebiegała bez przeszkód, aż do przejścia granicznego. Tam ustawiliśmy się w kolejce i obserwowaliśmy, jak celnicy przetrzepują kolejne samochody. Pani przed nami musiała otworzyć bagażnik, wszystkie drzwi, a celnicy prosili również o otwarcie przedniej klapy. Przejrzeli też jej bagaże. "No to ładnie" - pomyślałem - "mamy kilka win, piwa i rakiję i pewnie coś skonfiskują". Anulka otworzyła na prośbę celnika bagażnik i z uśmiechem odpowiadała na pytania. Celnik zdziwił się widokiem kwiatów i pucharu, pytał co to jest. Anulka wszystko wyjaśniła i celnik chyba stwierdził, że jesteśmy sportowcami, a nie przemytnikami. Zamiast przeszukiwać bagaże, zaczął z nas żartować: "Nabiegałaś poniżej 1:20 w półmaratonie - nieźle, ale mogło być lepiej. A ty 3:18? Jechałeś taki kawał, żeby pobiec tak słabo? Nie, nie mogę, jedźcie już.". W ten sposób udało nam się przekroczyć granicę Unii Europejskiej z pełnym zestawem serbskich alkoholi.
Dalsza droga przebiegła bez większych przeszkód, choć ja za bardzo skoncentrowałem się na pisaniu tej relacji i przez to zamiast na obwodnicę Budapesztu, wjechaliśmy w kierunku jego centrum. Na szczęście udało mi się potem tak nawigować, że przejechaliśmy mostem na południe od centrum Budapesztu, skąd mieliśmy ładny widok na miasto. Potem jechaliśmy drogą wzdłuż Dunaju i w końcu dotarliśmy do obwodnicy. Dalej nie było już żadnych problemów. Po południu dojechaliśmy do rodziców Anulki do Łodygowic, a wieczorem byliśmy już w domu.
Wyjazd do Belgradu była bardzo udany. Jedynym minusem było może to, że nie udało mi się 25. raz w życiu połamać granicy trzech godzin w maratonie. Biorąc pod uwagę okoliczności, jednak i tak powinienem być zadowolony. Bardzo cieszyłem natomiast z osiągnięcia Anulki, która stoczyła na trasie piękną walkę i udało jej się poprawić rekord życiowy, do tego w tak trudnych warunkach. Poza tym, wyjazd bardzo udał się turystycznie, a bezchmurna pogoda, choć kiepska do biegania, była idealna na spędzenie romantycznego weekendu.
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin