O mnie |
Lista maratonów |
Siedem kontynentów |
Marathon Majors |
Stolice europejskie |
Galerie i relacje |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
2:58:40 | 34 / | 4.8 |
|
Bukareszt był kolejną stolicą europejską, w której chciałem przebiec maraton. Po wiosennych maratonach w Rydze i Tallinie przy okazji zauważyłem, że Rumunia jest ostatnim z 28 krajów Unii Europejskiej, w którym nie przebiegłem jeszcze maratonu. Jak się okazało, w 2014 roku maraton w Bukareszcie wypadał 5 października w dniu moich 35. urodzin. Kolejna stolica, ostatni kraj UE i do tego dokładnie w moje urodziny - nie mogło być lepiej ;-)
Na wyjazd zacząłem namawiać żonę na początku września, kiedy opadły już emocje po powrocie z mistrzostw świata w USA. Anulka wyjeżdżała we wrześniu na 3 tygodnie do pracy do Turynu i planowała roztrenowanie. W tej sytuacji oczywiście nie było mowy, żeby pobiegła ze mną maraton, ale równolegle rozgrywany był również półmaraton. Anulka nie planowała specjalnego przygotowania do tego startu, ale postanowiła sobie po prostu pobiec i szybko zgodziła się na wyjazd, w ramach mojego prezentu urodzinowego.
Na wyjazd do Bukaresztu zaplanowaliśmy tylko jeden dzień urlopu - wyjazd w piątek rano na lotnisko w Warszawie, a powrót w niedzielę wieczorem po biegu. Teściowie jak zwykle poszli nam na rękę i w czwartek wieczorem mogliśmy zostawić u nich Spajka. Z Bielska wyjechaliśmy w piątek o 8 rano. Anulce wybitnie nie chciało się jechać, bo była po długiej delegacji w Turynie, a w drodze powrotnej zgubili jej walizkę, która przyjechała dopiero 5 dni później. Jak już wyjechaliśmy, to podróż minęła przyjemnie. Tuż przed Okęciem licznik w naszej Alfie Romeo pokazał magiczną liczbę 42195 km - jakby wiedział, co będzie niedługo biegane ;-)
Dojeżdżamy do Warszawy - jak widać po liczniku, samochód wie, co będzie biegane ;-) |
Dobrze, że pamiętaliśmy o wzięciu ze sobą paszportów, bo Rumunia należy do UE, ale nie jest w strefie Schengen. Na lotnisku w Bukareszcie wymieniliśmy euro na leje, kupiliśmy butelkę rumuńskiego wina, zrobiliśmy zakupy na kolację i poszliśmy do autobusu 783, który zawiózł nas do centrum Bukaresztu. Po drodze nie mogliśmy niestety podziwiać łuku triumfalnego, bo był remontowany i przykryty wielką płachtą. Łuk triumfalny nie jest jedynym elementem architektury miasta, wzorowanym na stolicy Francji. Innym jest np. Bulwar Unirii, który jest porównywany do Pól Elizejskich. Z powodu takich podobieństw, Bukareszt jest nazywany "Paryżem Wschodu".
Łuk triumfalny był w trakcie renowacji i mogliśmy go oglądać niestety tylko na płachcie |
Miasto jest wielkości Warszawy, liczy około 2 miliony mieszkańców. Przedmieścia są trochę zaniedbane - uszkodzone elewacje budynków, stare dachy. Widać jednak, że w wielu miejscach budynki są odnawiane. Centrum wygląda znacznie lepiej - jest wiele odrestaurowanych budynków.
Wysiedliśmy niedaleko ronda uniwersyteckiego i udaliśmy się na zachód w stronę naszego hotelu. Słońce zachodziło i powoli robiło się szaro. Zjedliśmy kolację w pokoju i nie wychodziliśmy już z hotelu, bo byliśmy zmęczeni po całym dniu podróży.
Hotel Intercontinental - jeden z najwyższych budynków w Bukareszcie |
Zabytkowy budynek wojskowy |
Widok z okna naszego hotelu na Plac Mihaiła Kogalniceanu, premiera Rumunii w XIX wieku |
Następnego dnia rano poszliśmy na śniadanie w neorenesansowej sali restauracyjnej. Hotel Venezia jest urządzony w starym stylu, ale warto go polecić dla osób w każdym wieku. Nam trafił się chyba najlepszy pokój na ostatnim piętrze, pod kopułą wieżyczki, ze świetnym widokiem na pobliski plac.
Nasz hotel Venezia - mieszkaliśmy w pokoju na ostatnim piętrze - trzy okna kopuły i jedno po lewej stronie w dachu |
W czasie śniadania czytaliśmy informacje na temat Rumunii, Bukaresztu oraz dyktatora Nicolae Ceausescu, którego piętno trwale odcisnęło się na Rumunii. Pamiętam, jak jako 10-latek w 1989 roku oglądałem w telewizji wiadomości o rewolucji w Rumunii, a potem proces Ceausescu i jego żony oraz informację o szybko wykonanym wyroku śmierci. Nie będę się tu rozpisywał o polityce rumuńskiego dyktatora, ale jeżeli ktoś wybiera się do Rumunii, to warto na ten temat poczytać.
Po śniadaniu poszliśmy zwiedzać Pałac Parlamentu - moim zdaniem największą atrakcję turystyczną Bukaresztu. O 10 otwarto kasy, ale interesująca nas wycieczka rozpoczynała się godzinę później, mieliśmy zatem czas, żeby przejść się do pobliskiego biura zawodów i odebrać nasze pakiety startowe. Poza numerem startowym i chipem były w nich też techniczne koszulki startowe. O 11 byliśmy z powrotem w Pałacu Parlamentu i po przejściu kontroli rozpoczęliśmy wycieczkę.
Rzeka Dambovita - to nad nią biegliśmy ostatnie 4 km pęli - w tę i z powrotem |
Anulka robiła jedną, a ja dwie takie pętle |
Numer "28 35" przyczepiłem sobie na plecach - 28. kraj UE na 35. urodziny ;-) |
Pałac Parlamentu jest jednym z największych budynków na świecie, drugim największym gmachem administracyjnym po amerykańskim Pentagonie. Budowa Domu Ludowego (tak pierwotnie się nazywał) była zainspirowana budowlami, które Ceausescu widział w czasie swoich wyjazdów do Chin pod koniec lat 70-tych. W 1977 roku Bukareszt nawiedziło silne trzęsienie ziemi, które uszkodziło wiele zabytkowych budynków w centrum miasta. Początkowo zaczęto je odbudowywać, ale Ceausescu stwierdził, że woli wszystko zburzyć i wybudować w tym miejscu pałac. W 1980 roku 7 kilometrów kwadratowych starego miasta zamieniono w plac budowy, wysiedlono 40 tysięcy mieszkańców. Budowę pałacu rozpoczęto w 1983 roku, nadzorował ją sztab 700 architektów, pracowało 20 tysięcy robotników, przez 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę, na trzy zmiany. Zaprojektowano 12 kondygnacji nad ziemią, oraz 8 pod powierzchnią. Wybudowano również schron atomowy oraz kompleks korytarzy, które były dostępne tylko dla rodziny Ceausescu. Dyktator nigdy nie planował mieszkać w tym pałacu - miał on służyć jako siedziba całej rumuńskiej administracji centralnej.
Anulka pod Pałacem Parlamentu (dawniej Dom Ludowy, rum. Casa Poporului) |
Pierwsza sala we wnętrzu Pałacu Parlamentu |
To miała być sala teatralna, ale zapomnieli o zapleczu i wyszło z tego nie-wiadomo-co |
Korytarze ciągną się w nieskończoność |
Wejśie główne do Pałacu Parlamentu |
Do budowy pałacu zużyto milion metrów sześciennych marmuru pochodzącego z Transylwanii |
Sala balowa o wysokości 16 m i kubaturze 2200 m sześciennych, z boku dywany, które musi rozwijać 10 osób |
Główną projektantką pałacu była Anca Petrescu, członkini rumuńskiego parlamentu. Zmarła rok przed naszym przyjazdem do Bukaresztu.
Wnętrza pałacu są wykończone w stylu neoklasycystycznym, dominują marmur i drewno. Łączna powierzchnia wnętrz to 65 tysięcy metrów kwadratowych. Pałac posiada 1100 pomieszczeń, z których 440 jest przeznaczonych na biura, są też sale konferencyjne, 4 restauracje, 3 biblioteki, dwa parkingi podziemne, jedna sala koncertowa.
Budowla wykonana jest w całości z materiałów pochodzących wyłącznie z Rumunii. Podczas budowy zużyto milion metrów sześciennych marmuru pochodzącego z Transylwanii, trzy i pół tysiąca ton kryształu, który wykorzystano między innymi do skonstruowania 480 żyrandoli (największy z nich waży 2,5 tony), zużyto 700 tysięcy ton stali i brązu do wykonania monumentalnych drzwi i okien, do pokrycia drewnianych posadzek i parkietów wykorzystano 900 tysięcy metrów sześciennych drewna.
W salach położono kosztowne dywany, zajmujące podobno w sumie powierzchnię 200 tysięcy metrów kwadratowych (tego trochę nie rozumiem, bo powierzchnia użytkowa to 65 tysięcy metrów kwadratowych). Dywan w sali balowej musiał być tkany na miejscu. Waży 3,5 tony, musi go rozwijać 10 pracowników. W związku z tym, leży sobie zwinięty pod ścianą ;-) Wyjątkiem jeżeli o pochodzenie materiałów, są jedwabne zasłony, które powstały z chińskiego jedwabiu, choć Ceausescu zdecydował, że materiał musi powstać na miejscu, więc sprowadził jedwabniki z Chin, a właściwą robotę wykonały one już w Rumunii ;-) Inny wyjątek to mahoniowe drzwi, do których materiał był darem zaprzyjaźnionego króla Zairu.
Do czasu rewolucji w 1989 roku koszty budowy wyniosły 1,75 mld dolarów, dotychczas prace budowlane pochłonęły ponad 3 mld. Chętnym do kupienia pałacu był później Rupert Murdoch, który planował otworzyć tu największe na świecie kasyno. Władze Rumunii nie zgodziły się na to i pałac służy do dziś narodowi rumuńskiemu. Obraduje w nim parlament, sale można wynajmować do celów różnych konferencji. W sali balowej odbyło się wesele słynnej rumuńskiej gimnastyczki, a impreza była dla niej prezentem od rumuńskiego parlamentu. Ciekaw jestem, ile kosztuje utrzymanie takiego gmaszyska. Taka prosta z pozoru sprawa, jak wymiana żarówki, stanowi często nie lada problem i pracownicy obsługi muszą nawet wchodzić do wnętrza żyrandola. Widać też, że służby nie ogarniają sprzątania pałacu. Podłoga jest czysta, ale na marmurowych wypustkach zbiera się kurz.
Pałac jest również moim zdaniem największą atrakcją turystyczną Bukaresztu. Za wstęp trzeba sporo zapłacić - za oglądanie wnętrz, podziemi i tarasu z możliwością robienia zdjęć zapłaciliśmy 120 lej, czyli około 110 PLN. Przed wejściem trzeba było zostawić paszport w depozycie i przejść kontrolę, jak na lotnisku.
Ciekawostką jest to, że jedyną osobą, która przemawiała z zaprojektowanego dla Ceausescu balkonu prezydenckiego, był Michael Jackson. W 1992 roku wypowiedział z niego słowa "Kocham was, mieszkańcy Budapesztu" (pomylił ze stolicą Węgier), czym wywołał niesmak Rumunów zgromadzonych pod pałacem. Z innych ciekawych rzeczy, wnętrza pałacu służyły amerykańskiej ekipie filmowej jako plan do zdjęć scen w Watykanie. Władze stolicy apostolskiej nie zgodziły się, żeby kręcić film w ich pałacach, w związku z czym Amerykanie dogadali się z Rumunami, namalowali na marmurowych ścianach w korytarzach kilka obrazów religijnych i tam nakręcili film. Malowidła pozostały w pałacu do dziś.
W czasie wycieczki zwiedziliśmy głównie największe sale pałacu, byliśmy też w podziemiach, gdzie znajduje się wystawa ze zdjęciami historii budowy. Ten punkt można sobie odpuścić i za niego nie płacić, bo nie ma tu wiele ciekawego. Warto natomiast wyjechać na taras i popatrzeć z góry na Bukareszt. Udało nam się namierzyć nasz hotel i popatrzeć z góry na bieg dla dzieci, który odbywał się na bukaresztańskich Polach Elizejskich.
Miasteczko maratońskie na Placu Konstytucji, dalej Bulevardul Unirii - bukaresztańskie Pola Elizejskie |
Po zwiedzaniu pałacu postanowiliśmy oszczędzać nogi. Wróciliśmy do hotelu i obejrzeliśmy półfinał turnieju WTA w Pekinie Szarapowa - Ivanović. Wygrała Rosjanka, a następnego dnia w finale pokonała Pertrę Kvitovą.
Wieczorem przeszliśmy się na spacer przez park Cismigiu, w którym fotografowały się świeżo zaślubione pary. Atrakcją parku jest sadzawka z czarnymi łabędziami. Celem naszej wycieczki była włoska knajpa Roberto's, którą namierzyłem w Internecie, ale nie mogłem znaleźć w realu. W związku z tym, poszliśmy do innej włoskiej knajpy, na tyłach bukaresztańskiej filharmonii. Zjadłem makaron, Anulka - sałatkę, a wszystko popiliśmy smacznym rumuńskim winem. Nie zaleca się picia alkoholu w przeddzień maratonu, ale jedna większa lampka nie powinna stanowić problemu.
Budynek filharmonii |
W 2014 roku Bukareszt obchodził 555. rocznicę praw miejskich, nam musiał wyjść bieg "na piątkę" ;-) |
Kiedy wracaliśmy do hotelu, było już zupełnie ciemno. Przy okazji sprawdziliśmy z bliska, co oznaczają trzy piątki, które stały przy kilku placach w Bukareszcie. Obecna stolica Rumunii uzyskała prawa miejskie dokładnie 555 lat wcześniej.
W maratoński poranek mieliśmy trochę stresu. Zeszliśmy na śniadanie o 6:30, jak umówiłem się z portierem, który obsługiwał nas pierwszego dnia. W niedzielę inny portier i obsługa sali śniadaniowej nie byli specjalnie zadowoleni z naszej obecności i kawę wystawili dopiero o 7:00, kiedy normalnie rozpoczyna się śniadanie. Potem spytałem portiera o możliwą godzinę opuszczenia hotelu, bo w rezerwacji prosiłem o 14:00. Niestety, musieliśmy zwolnić pokój o 13:00, co komplikowało nam życie. Maraton zaczynał się o 9:00, w związku z czym byłem zmuszony przebiec go poniżej 3 godzin, żeby spokojnie dojść potem do hotelu i się wykąpać. Cóż, jak mus to mus ;-)
Przed startem pod Pałacem Parlamentu |
Poszliśmy na start maratonu, który był około kilometr od naszego hotelu. Udało nam się ustawić blisko linii startu, żeby potem nie musieć przepychać się do przodu po strzale startera. Zacząłem dość szybko, żeby zająć dobrą pozycję przed zawrotką, która była niedaleko od startu. Potem znacznie zwolniłem i Anulka szybko mi odeszła. Na pierwszych pięciu kilometrach starałem się trzymać tempo w granicach 4:15-4:20/km. Przeszła mnie większa grupka półmaratończyków, która biegła na czas 1:30. Na początku biegło mi się raczej słabo, czułem zesztywnienie mięśni. Wiedziałem jednak, że to stan przejściowy - przerabiałem to na wielu maratonach i rozkręcałem się dopiero po jakichś 7 kilometrach. Tak było i tym razem - bez trudu doszedłem grupę półmaratończyków. Na zawrotce głośno kibicowałem Anulce. W okolicach stadionu dołączyłem do poprzedzającej mniej grupy, w której biegło kilkunastu półmaratończyków. Na początku było fajnie, ale kiedy na punkcie z wodą jeden z półmaratończyków dosłownie sprzątnął mi nagle sprzed nosa ostatni kubek, trochę się wkurzyłem. W czasie okrążania stadionu wyszedłem na czoło grupy i zacząłem jej odchodzić. Od tego momentu biegło mi się bardzo dobrze - kilometry mijały w czasie 4:08. Na 14. kilometrze znów przebiegaliśmy przez Plac Konstytucji. Było tam niezłe zamieszanie, bo trasa półmaratonu i maratonu łączyła się z trasą sztafety, której uczestnicy biegli znacznie wolniej, za to było ich bardzo dużo. Na wąskim zakręcie musiałem ominąć poprzedzającą mnie dziewczynę, a maratończyk za mną miał do mnie pretensje, że nie informuję o zmianie kierunku ruchu. Tłumaczyłem mu, że to nie była moja wina i chyba przyjął to do wiadomości, ale na wszelki wypadek postanowił mnie wyprzedzić.
Na 16. kilometrze trzeba było zaliczyć spory podbieg, potem była zawrotka i tą samą trasą wracało się nad rzekę. Potem 3 kilometry trzeba było pokonać wzdłuż Dymbowicy (rum. Dambovita) - najpierw na zachód, potem zawracaliśmy na moście i biegliśmy drugim brzegiem rzeki. Tutaj trzeci raz kibicowałem Anulce na trasie, drąc się na drugą stronę rzeki ;-) Widziałem, że powinna zrobić czas około 1:24 i chyba powinna być na podium. Tak też się stało - Anulka nabiegała 1:23:55, zajęła pewne trzecie miejsce i wygrała czek na 300 euro - super ;-)
Ostatnie pół kilometra pętli prowadziło Bulwarem Wolności do Placu Konstytucji. Tam finiszowali półmaratończycy, a ja wybiegłem na drugą pętlę w czasie 1:28:47, czyli z pewnym zapasem. Chwilę później za zawrotką wyprzedziłem tego faceta, który wcześniej narzekał, że zabiegłem mu drogę.
Kiedy po chwili wybiegłem na Plac Konstytucji, wypatrywałem Anulki, która miała mi podać żel i zrobić zdjęcie. Po swoim finiszu miała 10 minut, żeby się ogarnąć i spisała się na medal. Dostałem zastrzyk energii w postaci żelu i dobrego słowa ;-)
Anulka po 2 km półmaratonu |
Anulka przed chwilą skończyła, ja mam do mety jeszcze 20 km, ale humor dopisuje :-) |
Dalej biegło mi się bardzo dobrze. Wyprzedziłem jeszcze kilku słabnących zawodników, kilometry mijały szybko. Biegłem samotnie, ale na szczęście wiatr dokuczał mi tylko momentami. Przy Placu Konstytucji na 36. kilometrze znowu kibicowała mi Anulka. Ja byłem dobrej myśli, bo nie czułem żadnego kryzysu, miałem spory zapas, a do mety było już blisko.
Moja dobra forma pozytywnie mnie tego dnia zaskoczyła. Trochę obawiałem się tego startu po fatalnym występie tydzień wcześniej w biegu w Zabrzegu na 10,5 km, gdzie przez moment musiałem nawet iść. W Bukareszcie okazało się, że potrafiłem utrzymać lepsze tempo na dystansie 4-krotnie dłuższym! Nogi pamiętały jednak przebiegnięty 4 tygodnie wcześniej asfaltowy maraton w Krynicy, dobrze zrobił mi też niedzielny bieg ciągły na 15 km tempem 4:05, który zrobiłem na przełamanie się dzień po fatalnych zawodach w Zabrzegu.
Pętlę pamiętałem już dobrze - podbieg, zawrotka, zbieg i rzeka. Na tym odcinku tempo trochę spadło, ale cały czas miałem z tyłu głowy zapas półtorej minuty. Na 3 kilometry przed metą dopingowała mnie Anulka. Chwilę potem wyprzedziłem prowadzącą początkowo wśród kobiet Kenijkę, która tutaj wyraźnie opadła z sił. Mnie z kolei wyprzedził gnający do mety Francuz, który był chyba jedyną osobą po 10 km, która pokazała mi plecy. Tu już biegłem trochę wolniej: 4:20-4:25/km. Na kilometr przed metą znowu doświadczyłem fantastycznego dopingu od Anulki, a 4 minuty później wbiegłem zadowolony na metę w czasie 2:58:40. Wygląda więc na to, że drugą połówkę przebiegłem w półtorej godziny, bez kilku sekund.
Film z maratonu, wykorzystałem materiał udostępniony przez irewind
W strefie mety spędziliśmy 10 minut, po czym wyruszyliśmy z powrotem do hotelu. Anulka miała już załatwione wszystkie kwestie związane z odbiorem nagród, ja wyrobiłem się w zakładanych 3 godzinach i byłem w dobrej formie fizycznej, więc nie mieliśmy problemu z ograniczeniami czasowymi. Zdążyliśmy się spokojnie wykąpać i przed 13 zwolniliśmy pokój. Posiedzieliśmy trochę na Internecie w lobby, po czym ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego. Po drodze zatrzymaliśmy w McDonaldzie, bo Anulka zrobiła się głodna i miała ochotę na sałatkę, a i mój żołądek chętnie przyjął Big Maca i hamburgera (wtedy jeszcze nie byłem wegetarianinem).
Mieliśmy problem ze znalezieniem przystanku przy Placu Uniwersyteckim i skończyło się na tym, że przespacerowaliśmy się do następnego przystanku przy Placu Rzymskim. Autobus długo stał w gigantycznym korku, bo na jednym z rond robotnicy zorganizowali zwężenie z 3 pasów do jednego. Mimo wszystko, bez problemu zdążyliśmy na lotnisko. Na miejscu chcieliśmy kupić wina i słodycze rumuńskie, między innymi po to, żeby pozbyć się lejów. O dziwo, zakupy przy wylocie można było robić jedynie w euro i musiałem z powrotem wymienić leje na europejską walutę. Lot trochę się opóźnił, ale po 19 wylądowaliśmy w Warszawie. Anulka wróciła samochodem do Bielska, mnie z kolei rodzice zabrali do Anina, bo tuż przed wylotem do Bukaresztu okazało się, że w poniedziałek rano muszę być na spotkaniu służbowym w Warszawie. Jak się potem okazało, zostało ono przeniesione na wtorek. Byłem zmartwiony, że nie mogłem odciążyć żony przy prowadzeniu samochodu, ale z drugiej strony, dla mnie taka opcja była znacznie wygodniejsza niż 3 godziny snu i wyjazd pociągiem do Warszawy. Poza tym, rodzice zorganizowali mi wieczorem super urodziny. Dostałem specjalnie przygotowaną koszulkę z listą wszystkich 28 krajów UE oraz datami maratonów, które w nich przebiegłem ;-)
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin