O mnie |
Lista maratonów |
Siedem kontynentów |
Marathon Majors |
Stolice europejskie |
Galerie i relacje |
Czas | Miejsce | % |
---|---|---|
2:59:34 | 65 / | 3.4 |
|
Nasza decyzja o wyjeździe do Dubaju zapadła dość spontanicznie pod koniec 2016 roku. Jak zwykle zimą chcieliśmy się gdzieś wybrać na tydzień w cieplejsze kraje. W poprzednich 3 latach wyjeżdżaliśmy na Wyspy Kanaryjskie. Były to kolejno: Gran Canaria, Teneryfa, Fuerteventura. Teraz znowu zastanawialiśmy się nad kolejną z wysp tego archipelagu, w grę wchodziły również Wyspy Zielonego Przylądka, Madera, a nawet odległa Dominikana, która od pewnego czasu miała bezpośrednie połączenie lotnicze z Katowicami. Ja zorientowałem się, że w styczniu odbywa się maraton w Dubaju i delikatnie naciskałem na Anię, żeby wybrać się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Moje argumenty były takie, że w czasie tej wycieczki znacznie bardziej rozszerzymy nasz światopogląd, zwiedzając nowy kraj. Na wyspach niewiele się dzieje i co roku urlop wygląda tam podobnie. Zaletą była również wycieczka organizowana przez TUI (wcześniej zawsze lataliśmy z tą firmą), obejmująca bezpośrednie połączenie z Katowic na lotnisko Ras al-Chajma (około 100 km od Dubaju). Moje osobiste cele były takie, żeby przebiec maraton w kolejnym ciekawym kraju, a po cichu liczyłem też na to, że na szybkiej trasie w Dubaju uda mi się połamać 3 godziny i będę miał spokój na cały rok (połamanie trójki jest moim podstawowym celem w każdym sezonie maratońskim). Powyższe argumenty tylko trochę trafiały do Anulki, ale decydujące było to, że moja żona od pewnego czasu bardzo rozwijała się kulinarnie i wyczytała, że w ZEA będzie miała do czynienia z wieloma ciekawymi daniami, produktami, przyprawami. W końcu zgodziła się na wyjazd ;-)
Pod względem sportowym wycieczka była nastawiona na mój maraton, ale równolegle z nim odbywał się też bieg na 10 km, w którym miała wystartować Anulka. Potem jednak zmieniła zdanie i wybrała bieg .po schodach, który odbywał się następnego dnia. Na tę informację natknąłem się przez przypadek, kiedy czytałem podsumowanie sezonu Piotrka Łobodzińskiego, który przez 4 ostatnie sezony z rzędu był najlepszy na świecie w konkurencji Towerrunning (wygrywał puchar świata i był nieprzerwanie liderem rankingu). Piotrek podsumowywał sezon, ale też pisał o planowanych startach. Pierwszym był start 21 stycznia na wieżowiec Almas Tower w Dubaju. "A może zamiast biec dychę, wolałabyś pierwszy raz w życiu pościgać się na schodach" - zaproponowałem Anulce, która szybko podjęła decyzję, że rzeczywiście bardziej odpowiada Jej ta opcja.
Z wykupieniem wycieczki było trochę zabawy, bo TUI oferowało w Dubaju tylko jeden odpowiadającym nam hotel Steigenberger. Znaliśmy tę sieć, bo w niecałe pół roku wcześniej zatrzymaliśmy się w Linzu w obiekcie o tej samej nazwie. Niestety, hotele nie zawsze był dostępny, a jak raz udało mi się dojść daleko z rezerwacją, to okazywało się, że jednak nie da się jej wykupić, bo ktoś inny już założył blokadę. W końcu jednak udało mi się przejść całą procedurę. Termin musiał być dostosowany do naszych biegów, a więc w grę wchodził tylko wylot 15 stycznia w niedzielę rano, a powrót 22 stycznia (również niedziela) późnym wieczorem. Mój maraton był w piątek, bieg po schodach Anulki - w sobotę.
Podróż do Dubaju przebiegła z małymi przygodami. Tuż przed wyjazdem wymienialiśmy samochody w garażu, a w tym celu musimy oboje wyjechać przed bramę. W tym miejscu zaczyna się spory spadek na naszej ulicy. Było ślisko, a ja nie uwzględniłem tego wyjeżdżając za bardzo w dół, przez co nie mogłem potem ruszyć pod górkę. Mało tego, wychodząc z auta za słabo zarzuciłem hamulec ręczny i samochód stoczył się jeszcze kawałek w dół (z trudem do niego wskoczyłem, żeby go ratować). Anulka weszła do auta i próbowała podjechać, a ja pchałem go z całych sił pod górkę (nie było to łatwe, bo sam się ślizgałem). Byliśmy już o krok od decyzji, żeby stoczyć auto na dół i pojechać drugim. Jakimś cudem przednie koła znalazły trochę tarcia, moje pchanie też pomogło i Anulce udało się wyjechać na płaski teren - uff ;-)
Na lotnisku udało nam się jeszcze włączyć w akcję WOŚP. Tym razem byliśmy bardziej szczodrzy niż zwykle, bo w tym roku orkiestra była mocno prześladowano przez rządzący PiS, a zarządzana przez tę partię Telewizja Polska pierwszy raz odcięła się od współpracy medialnej z WOŚP (ostatecznie finał był transmitowany w TVN). W autobusie jadącym do samolotu zauważyliśmy, że w kabinie kierowcy znajduje się egzemplarz książki "Szczęśliwi biegają ultra", napisanej przez Magdę i Krzyśka Dołęgowskich, naszych znajomych z Bielska. Przed wystartowaniem spędziliśmy sporo czasu w samolocie, bo musieli go odmrozić (temperatura -10 stopni), a moment po starcie przeżyliśmy chwile grozy. W kabinie zaczął pojawiać się biały dym, który wydostawał się z sufitu po bokach, ponad oknami. Dymu było coraz więcej, ktoś krzyknął "pali się!", jakaś kobieta wstała i zaczęła biec po korytarzu. Stewardessy apelowały, żeby pozostać na miejscach, jednak to nas nie uspokajało. Dopiero potem dym został z powrotem wciągnięty przez klimatyzację, a stewardessy podały komunikat, że takie sytuacje zdarzają się na pokładzie, a wynikają z dużej różnicy temperatur. Chyba chodzi o klimatyzatory, które na początku są mocno zmrożone i potrzebują trochę czasu, żeby dostosować temperaturę, a objawem ubocznym jest właśnie ten dym. Przeżyliśmy chwile strachu, ale na szczęście dalsza podróż przebiegła bez innych przygód.
Przed wylotem w niedzielę zdążyliśmy jeszcze wesprzeć WOŚP |
Kierowca autobusu na lotnisku miał w kabinie książkę państwa Dołęgowskich "Szczęśliwi biegają ultra" :-) |
W Ras al-Chajma wylądowaliśmy z opóźnieniem. Na lotnisku wszystko przebiegło sprawnie. Nie musieliśmy już wyrabiać sobie wiz, co jeszcze kilka lat temu było wymagane w ZEA. Do Dubaju pojechaliśmy niewielkim autobusem. W naszym hotelu zatrzymywało się jeszcze młode małżeństwo z dzieckiem oraz dwa małżeństwa z Rzeszowa, z którymi lepiej poznaliśmy się w drodze powrotnej.
W hotelu byliśmy późno w nocy. Dobrze, że zapłaciliśmy za nieco większy pokój - był bardzo przyjemny i spełniał nasze oczekiwania. Sypialnia była oddzielona od łazienki wielkim oknem, które przykrywało się automatycznie działającą kotarą. Z okna mieliśmy widok na hotelowy basen, sztuczną zatokę Dubai Creek oraz wieżowce, w tym jeden, który był właśnie budowany w najbliższym sąsiedztwie naszego hotelu. Niesamowite, że nawet w środku nocy pracowało tutaj sporo robotników.
Nasz pokój w hotelu - widok z łazienki ;-) |
Dubaj cały czas się buduje, aż roi tu się od dźwigów i wielkich szkieletów wieżowców, które dopiero powstają. Największa firmą deweloperską w Dubaju jest Emaar, który był odpowiedzialny między innymi za największy budynek na świecie - Burj Khalifa . Projektantami tych budynków często są Europejczycy, podobnie jest z menedżerami. Wieżowce powstają jednak dzięki pracy rąk robotników, którzy napłynęli z pobliskich biednych państw Bliskiego Wschodu, takich jak Pakistan, Indie, Bangladesz, Nepal. Pracują tu za smutnie małe pieniądze (w przeliczeniu niewiele ponad 1000 PLN, co przy tutejszych kosztach utrzymania jest głodową pensją), żyją w fatalnych warunkach, są transportowani rozklekotanymi busikami bez klimatyzacji (okna są otwarte, w środku kręcą się czasem jakieś wiatraczki). Pewnie i tak mają tutaj lepiej niż w rodzimych krajach, ale dysproporcje są dość szokujące. Kiedy w nocy nad hotelowym basenem odbywa się impreza, na którą ludzie przyjeżdżają luksusowymi samochodami, kilkanaście metrów obok pracują robotnicy, wznosząc kolejne piętro budynku (w czasie naszego pobytu akurat wyszli jedno piętro ponad poziom basenu).
Położyliśmy się bardzo późno, więc następnego dnia ciężko nam się wstawało. Postanowiliśmy trochę się rozruszać i pobiegliśmy na zachód wzdłuż Dubai Creek w kierunku Zatoki Perskiej. Na początku trasa prowadziła elegancką promenadą. Kanał wcinał się w dwóch miejscach w ląd, przez co trzeba było nadrobić spory dystans, obiegając te fragmenty (mostków nie było). Potem na promenadzie spotykaliśmy licznych robotników, którzy wykonywali prace wykończeniowe. Ten odcinek Dubai Creek w okolicach Safa Park został przekopany niedawno. Naturalna Zatoka Dubaju znajduje się na północy w okolicach Dejry - kolebki Dubaju. Potem przekopywany był kanał, najpierw na wschód, potem dalej na południe. Następnie włodarze Dubaju wpadli na pomysł, że przekopią kanał z powrotem w stronę Zatoki Perskiej. Powstała Business Bay, przy której mieszkaliśmy, a niedługo przed naszym przyjazdem przekopano się do zatoki (tego odcinka nie było nawet na mapach). Miesiąc później widzieliśmy zdjęcia Agnieszki Radwańskiej, która pod koniec lutego grała w turnieju tenisowym w Dubaju. Stała dokładnie w tym miejscu, gdzie biegaliśmy, ale chodniki były już elegancko wykończone. Zabrakło nam jednego miesiąca, żeby nie biegać po placu budowy.
Promenada nad Dubai Creek, na której codziennie robiliśmy treningi |
Anulce przeszkadzały spojrzenia robotników, którzy często na nią spoglądali. Anulka nie była tego dnia skąpo ubrana, a wręcz przeciwnie - założyła legginsy 3/4, a na to dodatkowo spodenki. Sporo czytaliśmy na temat zalecanego stroju w Dubaju i nie chcieliśmy ryzykować. Dopiero w hotelu powiedziano nam, że spodenki są OK, tylko lepiej nie zakładać stringów oraz biegać wyłącznie w topie. Od tego czasu Anulka nie miała już problemów z tym, jak ubrać się na bieganie, a ołowiane spojrzenia robotników na promenadzie przestały ją po pewnym czasie razić.
Pierwszego dnia nie udało nam się dobiec do zatoki, a postanowiliśmy wrócić przez miasto. Na początku przebiegliśmy przez nadbrzeżne osiedle domków jednorodzinnych i tam było całkiem przyjemnie. Mogliśmy popatrzeć, jak żyją miejscowi Emiratczycy, a także bogatsi imigranci. Przed jednym z domów Anulka namierzyła Fiata 500, ale taki obrazek jest rzadki w Emiratach. Ludzie posiadają tu często bardzo luksusowe auta, które są znacznie tańsze niż w Europie (znikome obciążanie celne i podatkowe). Najpopularniejsza jest tutaj Toyota, ale Emiratczycy jeżdżą głównie wielkimi, wypasionymi SUV-ami różnych marek (może po części po to, żeby wygodnie poruszać się też w terenie pustynnym), a na porządku dziennymi są auta uznawane za bardzo luksusowe. Wiele razy widzieliśmy tutaj Ferrari, Lamborghini (nawet złote), Rolls-Royce'a, Bentleya, itd. Podobno jeszcze do niedawna Emiratczycy wozili w tych samochodach nietypowych pupili, np. małe tygrysy. Po kilku wypadkach ataków dzikich kotów na człowieka wprowadzono jednak zakaz domowej hodowli takich zwierząt. Od tego czasu przechodnie w Dubaju nie muszą się już bać, że z tylnego siedzenia stojącego na światłach kabrioleta wyskoczy wielki tygrys ;-) Tutejsza policja również jeździ bardzo drogimi samochodami i może wozić psy (dobrze że nie lwy) ;-)
Takie auta to częsty widok w Dubaju, podobno miejscowi lubili przewozić na tylnym siedzeniu małe lwy i tygrysy, ale niedawno ograniczono takie praktyki |
Dobiegliśmy do stacji metra Business Bay, a do hotelu wróciliśmy przez miasto między wieżowcami. Nie jest to niestety najlepsza opcja, bo Dubaj nie jest przyjazny pieszym. Chodniki są często wąskie (daje się to odczuć szczególnie przed 9 rano i w godzinach 17-18, kiedy większość pracowników przemieszcza się do i z pracy. Przed przejściami dla pieszych trzeba czasem stać kilka minut, zanim w końcu zapali się zielone światło. Potem już nie biegaliśmy po mieście i wybieraliśmy trasę nad zatoką.
Śniadanie w naszym hotelu można było jeść do 11:00, a my pojawiliśmy się dość późno i przekroczyliśmy ten limit. Potem przeważnie przychodziliśmy chwilę po 10:00, poza dniem maratonu, kiedy przygotowali dla nas suchy prowiant. Ku uciesze Anulki, na śniadaniu było z czego wybierać - sporo dań wegetariańskich oraz miejsce do komponowania sałatek i przystawek. Anulka spisywała nazwy potraw i składników oraz sprawdzała w Internecie, w jaki sposób się to przyrządza. Innym aspektem jej kulinarnej przygody była wizyta w wielkiej księgarni Book World japońskiej sieci Kinokunija, w której kupiła 3 anglojęzyczne książki o zdrowym jedzeniu, niedostępne w Polsce. W końcu nie wybraliśmy się ani razu do knajpy wegetariańskiej w Dubaju. Ceny są bardzo wysokie, a my wolimy przygotować sobie sami sałatkę w hotelu, komponując ją z wybranych wcześniej produktów.
Po pierwszym śniadaniu spotkaliśmy się anglojęzycznym przewodnikiem TUI, który opowiedział nam nieco o mieście, pokazał mapę, wymienił najważniejsze miejsce do odwiedzenia oraz zaproponował rozwiązania komunikacyjne. Wziąłem od niego telefon i wstępnie umówiliśmy się na wykupienie całodziennej wycieczki do Abu Zabi (Dabi) w piątek, zaraz po maratonie. Okazało się, że mogli nas odebrać o 10:30 z Mall of Emirates (okolice mety). Maraton startował o 6:30, a ja planowałem go przebiec w 3 godziny lub niewiele dłużej. Byłby więc czas, żeby się ogarnąć, a potem odpoczywać w autokarze w drodze do Abu Zabi. Jak się później okazało, pomysł z wycieczką zaraz po maratonie był strzałem w dziesiątkę ;-)
Potem poszliśmy do centrum, żeby stanąć pod Burj Khalifa i zwiedzić Dubai Mall. Już pierwszego dnia załapaliśmy się na pokaz fontann pod centrum handlowym. W czasie naszego pobytu były dwa spektakle popołudniowe oraz wiele wieczornych, odbywających się co pół godziny od 6 do 11. Szczególnie te wieczorne wyglądały bardzo efektownie, bo fontanny były wtedy pięknie podświetlane. Pokazy odbywały się przy różnym podkładzie muzycznym, a fontanny odpowiednio współgrały z dźwiękami. Można było wyróżnić dwa rodzaje dysz fontann. Cieńsze były ruchome i potrafiły bez przerwy wypuszczać wodę, kołysząc się w rytm muzyki. Z grubszych woda wystrzeliwała co jakiś czas na wiele metrów do góry, bardzo efektowne były też serie strzałów, niczym z karabinu maszynowego. Tuż przed pokazem przy basenach pod Dubai Mall gromadziły się setki osób, że często nie było miejsca przy barierkach i trzeba było stawać dalej. Szczególnie zatłoczony był mostek prowadzący z Dubai Mall do gastronomicznej części Souk Al Bahar. Niektóre osoby ryzykowały ochlapanie, bo często wiatr przenosił powstałe chmurki wodne i zraszał nimi widzów. W czasie naszego pobytu wiedzieliśmy pewnie 7 pokazów pod Dubai Mall. Kiedy siedzieliśmy tam ostatniego dnia wieczorem przed wyjazdem, nawet zakręciła mi się łezka w oku (a może to były krople z fontanny?).
Pod najwyższym budynkiem na świecie - Burj Khalifa - 828 m wysokości, tyle co Hrobacza Łąka |
W poprzednich latach Dubai Mall był najchętniej odwiedzanym centrum handlowe świata. Znajduje się tu około 1200 sklepów, i wiele lokali gastronomicznych. Dużą atrakcją jest Dubai Aquarium (Akwarium Dubaju), którego zbiornik jest wypełniony 10 mln litrów wody. To wielkie akwarium można zobaczyć z kilku metrów za darmo i podziwiać między innymi pływające rekiny i płaszczki. Widzieliśmy też nurków, prawdopodobnie turystów, którym oferowana jest możliwość zanurzenia się w akwarium z rekinami. Innym ciekawym miejscem w Dubai Mall jest Dubai Ice Rink, pełnowymiarowe lodowisko. Widzieliśmy kilkadziesiąt osób jeżdżących tu na łyżwach. Interesujący jest też wielki wodospad, gdzie woda spływa z wysokości 24 metrów, a ciekawy akcent stanowią srebrne postacie skoczków, lecących głową w dół. Z łącznika z Dubai Mall wjeżdża się na Burj Khalifa, ale to mieliśmy zaplanowane na następny dzień. Inne atrakcje centrum handlowego to symulator Airbusa A380, gdzie podobno można się poczuć jak pilot linii Emirates oraz Gold Souk (targ złota). Lepszy targ odwiedziliśmy następnego dnia w Starym Dubaju. Anulka zwiedziła trochę sklepów w Dubai Mall, koncentrując się głównie na wyposażeniu domu oraz zakupach we wspomnianej wcześniej księgarni. W czasie wyjazdu w Book World spędziliśmy w sumie ponad 2 godziny.
Wielkie akwarium w Dubai Mall, w którym można było zanurkować z rekinami |
Nie lubimy specjalnie chodzić po galeriach, ale te w Dubaju były akurat ciekawe pod względem kulturowym. Emiratczycy spędzają bardzo dużo czasu w galeriach. Młode Arabki szukają tam mężów, przechadzając się po prostu między sklepami, nie kupując jednocześnie niczego. Można je poznać po młodych i odkrytych twarzach oraz dość mocnym makijażu. Zdarza się, że taka ładna dziewczyna poznaje w galerii mężczyznę i staje się jego kolejną żoną. Zajęte kobiety ubierają się inaczej. Ich ciało zakrywa abaja - długa sukmana bez rękawów, a na głowę zakładają nikab - czarną chustę zakrywającą twarz, w wersji połowicznej pozostawiając odkryte oczy i czoło, a w przypadku nikabu całkowitego wycięta jest tylko kreska na oczy. W krajach muzułmańskich występują różne nakrycia głowy, np. burka (występuje w Afganistanie i północnym Pakistanie) okrywa całe ciało i twarz, a oczy są zasłonięte siatką, burka chalidżi (w krajach Zatoki Perskiej) ma różne kształty, ale zawsze zostawia oczy odkryte, hidżab jest chustą zakrywającą włosy i szyję, ale pozostawiająca odkrytą twarz, czador to strój noszony przede wszystkim w Iranie, okrywający ciało od stóp do głów, ale pozostawiający odkrytą twarz, szajla to chusta okrywająca głowę, umocowana na ramionach, chimar to długa chusta sięgająca aż do talii, zakrywająca włosy, szyję i ramiona. Anulka przez cały wyjazd nie musiała zakładać okrycia głowy, tylko przy okazji wizyty w Wielkim Meczecie w Abu Zabi musieliśmy kupić dla niej szajlę, bo opcja z założeniem na głowę cienkiej bluzy nie przeszła u ochroniarzy. Mimo wszystko, ZEA są pod tym względem bardziej liberalne od innych krajów w tym rejonie.
Małżeństwo w ZEA jest rodzajem kontraktu między mężczyzną i kobietą. Bogatsi Emiratczycy posiadają wiele żon i każdej z nich oferują odpowiednie wynagrodzenie. Emiratki pod swoimi abajami skrywają często ubrania najdroższych światowych projektantów, a torebki za kilka tysięcy dolarów są normą. Nie eksponują tych bogactw publicznie, za to często spotykają się w towarzystwie innych kobiet, prezentując w ten sposób swój wysoki status społeczny.
Emiratki nie muszą zajmować się wyłącznie domem i dziećmi, często pracują, choć podobno są wtedy zdecydowanie faworyzowane w miejscowych firmach. Potrafią zarabiać 2 razy więcej niż imigrantki na podobnych stanowiskach, do tego nie ma dla nich problemu, żeby na pół dnia opuścić biuro i zająć się ważniejszymi sprawami, np. odwiedzaniem galerii handlowych.
Kobiety są raczej posłuszne mężczyznom, choć ZEA są zdecydowanie bardziej liberalne niż inne kraje Zatoki Perskiej (nazywanej po angielsku po prostu zatoką - The Gulf). Pozornie rodzina jest tu najważniejsza, a seks można uprawiać wyłącznie w małżeństwie, choć po cichu mówi się o przedmiotowym traktowaniu kobiet z krajów zachodnich i np. orgiach organizowanych przez młodych bogatych Emiratczyków z europejskimi modelkami, które rzekomo przyjeżdżają tu na sesje zdjęciowe.
O tym wszystkim czytaliśmy na mniej oficjalnych stronach na temat życia w ZEA, miedzy innymi blogu Polki, która pracowała tu trochę czasu, a przez swoje wpisy podobno naraziła się władzom Emiratów. Z naszej perspektywy turystyka w ZEA była przyjemna i bezpieczna i pod tym względem bardzo polecamy wizytę w tym kraju.
Biznes w ZEA jest oparty na rodowitych Emiratczykach. Jeżeli ktoś spoza ZEA chce założyć tu oddział firmy, to za wspólnika musi mieć lokalsa. Np. moja firma Comarch posiada oddział w Dubaju (biuro mieści się w Dubai Internet City, w czasie wyjazdu widzieliśmy ten budynek), ale wspólnikiem w tej spółce-córce jest Emiratczyk.
Wracając do Dubaj Mall, Anulka również chętnie spędzała tu czas chodząc po sklepach, choć prawie nic nie kupowała. Fascynowała ją ekspozycja w sklepie z wyposażeniem wnętrz, gdzie można było kupić wiele ciekawych przedmiotów. Niektóre wyglądały jak eksponaty muzealne. Inne fascynacje Anulki wiązały się z wizytą w. supermarkecie sieci Waitrose. Rzeczywiście, mieli tu między innymi bardzo szeroki wachlarz warzyw i owoców, których próżno szukać w polskich marketach. W Waitrose robiliśmy zakupy prawie codziennie i wieczorem pałaszowaliśmy te wszystkie pyszności w hotelu.
Wieczór pod Burj Khalifa |
Drugiego dnia pobytu wyjechaliśmy na najwyższy budynek świata - Burj Khalifa. Razem z iglicą liczy on 828 m wysokości, czyli dokładnie tyle, ile szczyt Hrobaczej Łąki (n.p.m.). Turyści mogą wyjechać windą na piętra 124 i 125 (wysokość ponad gruntem 452 i 456 m), a jest też wyższa i droższa opcja 148 piętra, skąd można wyjść na najwyższy na świecie sztuczny taras świata, zbudowany na wysokości 555 metrów ponad poziomem gruntu. My wybraliśmy tańszą opcję, bo widok panoramy z tych pięter był dla nas wystarczający, a jeżeli chodzi o "taras 555", to bywaliśmy już na wyższych, naturalnych - w górach. W czasie zwiedzania testowaliśmy "rybie oko" - zestaw obiektywów, które kupiliśmy w samolocie. Montowało się je przy pomocy klipsa na obiektyw smartfona, dzięki czemu na zdjęciach można było uzyskać znacznie szerszy obraz. Działało to również dla selfie.
Na najwyższym budynku świata |
Widok na południowy-wschód - basen z fontannami |
Widok na wschód |
Widok na północ |
Widok na północny-zachód |
Widok na zachód |
Widok na południe - po prawej stronie nad Dubai Creek widać nasz hotel, po jego lewej stronie stoi dźwig, który buduje obok kolejny budynek |
Certyfikat rekordu Guinnessa dla najwyższego budynku na świecie |
Spędziliśmy jeszcze trochę czasu w Dubai Mall, oglądając miedzy innymi pamiątki z Burj Khalifa, np. zestaw klocków Lego, z których można ułożyć model największego budynku świata. Obejrzeliśmy też wystawę poświęconą filmom z Jamesem Bondem, która akurat odwiedziła Dubaj. Można było zobaczyć między innymi egzemplarz Aston Martin DB10, którym agent 007 jeździł w ostatnim filmie z tej serii - "Spectre".
Potem poszliśmy do metra i pojechaliśmy do Deiry - kolebki Dubaju i pierwszego portu. Wysiedliśmy na Union Station i udaliśmy się w kierunku głównego targu, najpierw idąc ulicami, potem wzdłuż nabrzeża zatoki. To okolica, od której rozpoczęła się historia miasta. Wygląda zupełnie inaczej niż biznesowe centrum Dubaju, które do tej pory oglądaliśmy. W porcie z niewielkich stateczków wyładowywano różne różności, np. dziesiątki lodówek. Dotarliśmy do targu, gdzie sprzedawcy byli prawie tak nachalni jak np. w Egipcie. Anulkę najbardziej zainteresował targ przypraw - Spice Soak, na którym wytargowała bardzo korzystną cenę za zatar - wschodnią mieszankę zielonych przypraw. Potem przeszliśmy się jeszcze przez Gold Soak, czyli targ złota, ale tutaj na szczęście żona nie próbowała mnie na nic naciągnąć ;-)
Środa była kolejnym intensywnym dniem zwiedzania. Wzięliśmy taksówkę i podjechaliśmy pod Meydan - znany tor wyścigów konnych i wielbłądzich. Ścigają się na nim araby pochodzące z polskiej stajni w Janowie Podlaskim. Tor wyścigów nas tak bardzo nie interesował, ale musieliśmy go odwiedzić, bo tutaj mieściło się biuro zawodów maratonu. Szybko odebrałem numer, bo nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Pomieszczenie było bardzo ładne, a z okien świetnie było widać tor.
W biurze zawodów Dubai Marathon |
Biuro zawodów było umiejscowione przy Meydan - torze wyścigów konnych, na którym startuje wiele koni krwi arabskiej z Janowa Podlaskiego |
Kierowca taksówki czekał na nas może 10 minut. Poprosiliśmy, żeby zawiózł nas na koniec sztucznego półwyspu Palm Jumeirah pod słynny hotel Atlantis, który wygląda z daleka niczym ściana z wrotami z ogromną dziurką od klucza, dzielącą swoim prześwitem budynek na dwie części. Obejrzeliśmy hotel z zewnątrz, a potem weszliśmy do galerii wewnątrz. Znajduje się tam sporo ekskluzywnych sklepów oraz akwarium. Potem poszliśmy do pociągu, który jeździł na estakadzie od początku do końca usypanego w kształcie palmy półwyspu. Z góry mieliśmy piękne widoki na domki ulokowane przy kolejnych gałęziach palmowego półwyspu. Nieruchomości kupiło tu wiele znanych osób, podobno jeden z domków należy do Roberta Lewandowskiego. Pod estakadą również było ciekawie, np. widzieliśmy na dole świetną czerwoną ścieżkę do biegania, oznakowaną co 100 metrów.
Hotel Atlantis na końcu Palm Jumeirah - sztucznej wyspy w kształcie palmy |
Po krótkiej podróży dotarliśmy do stacji końcowej u nasady tego sztucznego półwyspu. Na południowy zachód znajduje się drugi, bardzo podobny, o nazwie Palm Jabel Ali, z kolei po drugiej stronie, niedaleko wybrzeża centrum Dubaju usypano dziesiątki wysp, które z góry wyglądają jak mapa świata. Nieprzypadkowo archipelag nazywa się The World Islands - można tu wyróżnić poszczególne kontynenty.
Widok na słynny hotel-żagiel Burj Al Arab, drugi najdroższy na świecie po Emirates Palace w Abu Dabi |
Dalsza część wycieczki nie była już tak ciekawa - poszliśmy spory kawałek wzdłuż głównej drogi w kierunku Burj Al Arab - słynnego hotelu w kształcie żagla. Jest to jeden z najbardziej luksusowych obiektów na świecie. Ceny za jedno miejsce do spania rozpoczynają się od 1300 dolarów, a każdy gość może podobno otrzymać swojego osobistego kucharza i służącego. Oj, poprzewracało się w głowach ;-) W hotelu znajduje się kilka restauracji, w tym słynna Al. Muntaha, umiejscowiona w dobudówce 200 m nad poziomem morza i wychodząca na Zatokę Perską. Na teren otaczający hotel nie można ot tak sobie wejść, w związku z czym oglądaliśmy go tylko z zewnątrz z większej odległości. 2 dni później byliśmy tutaj przy okazji maratonu. Dotarliśmy w końcu w okolice startu i mety. Miasteczko maratońskie powoli powstawało - trybuny były już zbudowane.
Ostatnim punktem zwiedzania był Mall Of The Emirates, którego najciekawszą atrakcją jest sztuczny stok narciarski. Na terenie Ski Dubai utrzymywana jest temperatura w okolicach 0 stopni, podczas gdy na zewnątrz panują upały. Główny stok nie jest duży - długość 400 m i 62 m różnicy przewyższenia, ale jak łatwo się domyślić, pomieszczenie jest ogromne i klimatyzowanie takiej objętości przez 365 dni w roku musi kosztować majątek. Na stoku było dosłownie kilku narciarzy, parę osób zjeżdżało śnieżnym torze.
Największa lodówka świata - na zewnątrz temperatura +25 stopni, a w Mall of the Emirates można pojeździć na nartach przy lekkim mrozie |
W Mall Of The Emirates Anulkę bardziej zainteresował ...market Carrefour. Tutaj znalazła wiele wyjątkowych warzyw i owoców, np. fioletowego kalafiora, udziwniony typ romensco, białą marchew i trufle - najdroższe grzyby jadalne na świecie, które kosztowały tutaj ponad 150 złotych za kilogram.
Wróciliśmy metrem do centrum zrobiliśmy zakupy i w końcu mogliśmy odpocząć w hotelu. Cały kolejny dzień również był bardzo wypoczynkowy. Nie chciało nam się jechać na plażę (najbardziej znana jest Jumeirah Beach), ale spędziliśmy trochę nad Zatoką Dubaju. Udało nam się odespać zaległości z ostatnich dni, a potem trzeba było się wcześniej położyć spać, bo musieliśmy wstać w nocy, żeby dojechać na start maratonu.
W piątek jedyny raz nie jedliśmy śniadania w hotelu, za to dostaliśmy suchy prowiant - nic specjalnego. Wsiedliśmy do wcześniej zamówionej taksówki, która zawiozła nas na start w okolice Mall Of The Emirates. Maraton startował o 6:30, a my byliśmy na miejscu godzinę wcześniej. Organizacja nie była perfekcyjna, np. był problem z przepustowością miejsca do oddawania depozytu oraz było za mało toalet. Mężczyźni mieli do dyspozycji kontener, z którego pewnie zwykle korzystają pracownicy na budowach w Dubaju. Mnie szczęśliwie udało się szybko załatwić wszystkie sprawy i ustawić z przodu stawki, tuż za liczną elitą. Ci zawodnicy na pewno mieli znacznie lepsze warunki przed startem. Maraton w Dubaju zawsze jest bardzo silnie obstawiony przez zawodników z Etiopii, natomiast Kenijczyków jest mniej. Wynika to zapewne z różnic religijnych - Etiopczycy to w dużej części muzułmanie, którzy dobrze czują się w kraju arabskim, natomiast Kenijczycy są przeważnie chrześcijanami (85% ludności). Emiratczycy też raczej wolą zapraszać do siebie "swoich".
Na starcie stał Kenenisa Bekele - jedna z największych gwiazd biegów długich w historii. Widziałem, jak rozmawiał z kolegami, pewnie na temat strategii. To on był faworytem tego maratonu, zapowiadał nawet atak na rekord świata. Niestety, na starcie panował mały chaos, zawodnicy popełnili falstart, którego nie dało się już odwrócić, a Bekele przewrócił się i podobno trochę poobijał. Widział to Artur Kujawiński, który przeważnie zaczyna biegi bardzo szybko i przez pierwszy odcinek trzyma się z elitą. Artura dogoniłem pod koniec pierwszego kilometra. Chwilę porozmawialiśmy, a potem ja pobiegłem przodem, trzymając swoje zakładane tempo. Pierwszy kilometr wyszedł za szybko, potem starałem się trzymać 4:10/km. Założenie było proste - połamać 3 godziny, pierwszą połówkę pobiec trochę szybciej niż w półtorej godziny, a potem trzymać 4:15/km i walczyć o utrzymanie zapasu na ostatnich kilometrach.
Maraton startował o 6:30 - było zupełnie ciemno |
Trasa maratonu przebiegała długą drogą nad Zatoką Perską - na trasie były tylko dwie zawrotki i dwa zakręty |
Biegło mi się dobrze. Nie miałem problemów z kurczami łydek i stóp, które prześladowały mnie przez ostatni rok w wielu biegach ulicznych. Ominięcie tego problemu zawdzięczam zapewne wizycie u Dawida Kasolika, fizjoterapeuty Ani, który zalecił mi głęboki automasaż łydki, bo miałem ją strasznie zbitą. Pomogło. Pierwsze 10 km przebiegłem w czasie 41:37, bez żadnych kurczów i od razu wyrobiłem sobie pewien zapas. Na tym odcinku biegliśmy prosto na południowy zachód, a po 5 km w okolicach Palm Jumairah była zawrotka i wracaliśmy drugą stroną tej samej szerokiej ulicy King Salman Street. Tutaj dwa razy spotkałem Anulkę - po pierwszym kilometrze, a potem po 10 km.
Burj Al-Arab był zaledwie kilometr od startu i mety maratonu |
Potem droga prowadziła cały czas prosto na północny zachód i trochę mi się dłużyła. Kenenisa Bekele zszedł z trasy na 23. kilometrze, co podobno było wynikiem upadku na starcie. Połówkę pokonałem w 1:28:37, co stanowiło spory zapas na drugą część dystansu. Potem był pierwszy konkretny podbieg na trasie - pod wiadukt nad Kanałem Dubaju. Niedługo potem dogoniła mnie grupa celująca w wynik w okolicach 3 godzin. Postanowiłem się do nich przyłączyć i do był dobry pomysł. Można było lepiej kontrolować tempo i zmniejszać opory powietrza. Potem dobiegliśmy do zawrotki i wracaliśmy tą samą trasą na start. 30 km poszło w dobrym czasie 2:06:10 - cały czas miałem zapas. Trzymałem się grupy, w której tempo nadawał biały biegacz, członek lokalnego klubu. Wyglądało na to, że prowadził dwóch swoich kolegów na wynik poniżej 3 godzin. Znowu był podbieg nad Kanałem Dubaju, więc straciliśmy trochę sekund, ale niedługo później zauważyłem, że tempo nadal było za niskie, więc przesunąłem się do przodu, żeby pomóc kolegom. Niestety, nasz dotychczasowy lider nie był już w stanie utrzymać tempa i przeprosił kolegów, którzy też nie byli już najświeżsi. Słońce było już dość wysoko, a upał dawał się we znaki. Od 35. Kilometra biegłem ze starszym ode kolegą o ciemnej karnacji. Dopiero na ostatnich kilometrach nieznacznie mi odszedł. Kiedy Anulka widziała mnie na przeszło kilometr przed metą, biegłem już sam i choć wyraźnie zwolniłem, to 3 godziny nie były zagrożone. Wbiegłem na metę w czasie 2:59:34, przybiłem piątkę z kolegą, który był niewiele przede mną. Byłem ostatnim, któremu udało się połamać 3 godziny.
Ostatnia prosta - już wiedziałem, że połamię 3 godziny |
Schowałem się w cieniu namiotu, napiłem się i zjadłem trochę, po czym podniosłem się z krzesełka i ruszyłem w umówione miejsce na spotkanie z Anulką. Dobrze, że przybiegłem zgodnie z planem, dzięki czemu miałem 45 minut na ogarnięcie się po biegu. Na mecie nie było pryszniców, więc poszliśmy do Mall Of The Emirates, gdzie zamknąłem się na 10 minut w toalecie dla ojca z dzieckiem, umyłem tam najbardziej śmierdzące części ciała i wytarłem papierowymi ręcznikami. Przebrałem się w suche ciuchy, te przepocone zamknąłem szczelnie w reklamówce w plecaku i byłem gotowy na dalszą część intensywnego dnia.
W lobby hotelu o umówionej godzinie czekał na nas taksówkarz, który zawiózł nas do autokaru z polskimi turystami, jadącymi do Abu Zabi z północnej części ZEA (Dubaj był po drodze). Operatorem wycieczki była firma Travco, którą pamiętałem jeszcze z Egiptu, gdzie byłem dokładnie 10 lat temu. Teraz już bym tam nie pojechał. Dobrze, że Ania też wcześniej odwiedziła Egipt, więc oboje zaliczyliśmy już piramidy :-)
Naszym przewodnikiem był Egipcjanin, który wcześniej pokazywał turystom swoją ojczyznę, a niedawno przeniósł się do ZEA. Sporo opowiadał nam o kraju i zwyczajach w nim panującym, historii, ustroju politycznym oraz o religii. Jeżeli chodzi o miejscowe atrakcje turystyczne, to opisywał je przeważnie używając słów "najdroższy", "najbogatszy", "największy", "najszybszy", "najbardziej ekskluzywny", itd. Chętnie słuchaliśmy, bo za oknem nie było zbyt wiele do oglądania - po lewej stronie pustynia, po prawej - pustynia, a czasem w oddali - zatoka.
Zjechaliśmy z głównej nadbrzeżnej autostrady E11 i przekroczyliśmy most ponad kanałem, by wjechać na jedną z wielu wysp, na których położone jest Abu Zabi. Zdecydowana większość z nich to wyspy naturalne, w przeciwieństwie do okolic Dubaju, gdzie budowane są sztucznie przez nawożenie ton piasku. Pierwszą atrakcją turystyczną był park rozrywki Ferrari World. Znajduje się tam najszybszy na świecie roller coaster. Na torze do długości 2 km przyspiesza do prędkości 240 km/h. Nas nie kręcą takie zabawy, tym bardziej ja nie czułem się na siłach żołądkowo po maratonie, więc zwiedziliśmy tylko muzeum Ferrari i przeszliśmy się po centrum handlowym.
Park Ferrari w Abu Dabi - jest tu najszybszy rollercoaster na świecie |
Potem pojechaliśmy nad zatokę, po drodze mijając Louvre Abu Dhabi. Emiratczycy kupili od Francuzów prawa do wybudowania swojego Luwru w Abu Zabi. Mogą używać nazwy paryskiego muzeum oraz wypożyczają z niego eksponaty. W czasie naszej wizyty muzeum nie było jeszcze otwarte, nastąpiło to dopiero w listopadzie. Widzieliśmy film z uroczystości, zwieńczonej oczywiście przebogatym pokazem fajerwerków. Z tej okazji do stolicy ZEA pofatygował się nawet prezydent Macron.
Przejechaliśmy przez centralną dzielnicę Abu Zabi, po czym dotarliśmy w okolice Pałacu Prezydenckiego pod Emirates Palace Marina - portu pod hotelem o tej samej nazwie, ponoć najbardziej luksusowego na świecie. Zakończona w 2005 roku budowa kosztowała 3 mld dolarów, a obiekt w Abu Zabi przebił wtedy Burj Al Arab (żagiel) w Dubaju.
Królewska przystań w Abu Zabi |
Pałac Królewski w Abu Zabi widziany ze statku |
Kończony właśnie Fairmont Hotel w Abu Zabi, podobny do dubajskiego Atlantis |
Płyniemy w stronę plaż w centrum Abu Zabi |
Po prawej stronie zdjęcia Emirates Palace - najdroższy hotel na świecie |
Anulka schowana przed słońcem |
Wypłynęliśmy statkiem na wycieczkę, w czasie której mogliśmy podziwiać wybrzeże Abu Zabi - Pałac Prezydencki, Emirates Palace oraz budowany właśnie Fairmont Hotel, który przypomina nieco Atlantis w Dubaju, jest natomiast znacznie wyższy, za to mniej rozłożysty. Ponad oboma skrzydłamy hotelu stały wtedy dźwigi, ale konstrukcja była już praktycznie ukończona. Potem nasz statek wpłynął do zatoki oddzielającej centrum Abu Zabi od Al Lulu Island. Na wybrzeżu widać było dwie duże plaże - Corniche Beach i Abu Dhabi Beach. Pod tym względem jest to lepsze miejsce do wypoczynku od Dubaju. Na statku zjedliśmy obiad. Byliśmy jedynymi wegetarianami, ale nie mieliśmy problemów, żeby się najeść. Potem pojechaliśmy w głąb lądu, w stronę meczetu Sheikh Zayed. Po drodze widzieliśmy nowy pylonowy most wybudowany na wyspę Al Hudayriat. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zarówno wyspa, jak i prowadzący na nią most, są prywatną własnością jednego z szejków...
Przed wizytą w meczecie czekał nas jeszcze postój w muzeum i oglądanie perskich dywanów z możliwością ich zakupu. Ten punkt wycieczki był najmniej ciekawy, ale staraliśmy się wykorzystać czas, zwiedzić muzeum i uważnie słuchać w czasie prezentacji kolejnych dywanów. Niestety, nie wszyscy Polacy z naszej wycieczki wykazali taką kulturę - kilka osób robiło sobie jaja, co na pewno nie zostało dobrze odebrane przez prezentującego.
Ostatnim i najważniejszym punktem wycieczki była wizyta w meczecie Sheikh Zayed. Przewodnik starał się nam przybliżyć religię islamską. Pewnie wszyscy wiedzą, że świętą księgą islamu jest Koran, bogiem - Allah, a najważniejszym wysłannikiem i prorokiem - Mahomet, który urodził się w Mekce, a zmarł w Medynie w 632 roku. To on założył pierwszą wspólnotę muzułmańską. Co ciekawe, według islamu wysłannikami i prorokami (to dwa inne pojęcie, pierwsze jest ważniejsze) byli również Adam, Abraham i Jezus, którzy głosili monoteizm i ostrzegali ludzie przed popadaniem w grzech. Muzułmanie mają pięć zasad i obowiązków: wyznanie wiary w jedynego Boga (szahada), pięciokrotna modlitwa w ciągu doby, post w miesiącu ramadan, jałmużna na rzecz ubogich oraz pielgrzymka do Mekki przynajmniej raz w życiu. W położonych na terenie Arabii Saudyjskiej Mekce i Medynie znajdują się dwa znane meczety, kolejny pod względem znaczenia jest w Jerozolimie, znany jest również Błękitny Meczet w Stambule. My mieliśmy odwiedzić w Abu Zabi jeden z największych, a przede wszystkim - najbogatszych. Przewodnik tradycyjnie opowiadał nam o tym, jakie elementy z wyposażania meczetu są największe lub najdroższe na świecie, np. dywan o powierzchni 5627 m kw. i wadze 35 ton (1200 tkaczy pracowało nad nim przez dwa lata) i 7 gigantycznych żyrandoli wykonanych z milionów kryształów Svarovskiego, do złoceń których użyto 40 kg 24-karatowego złota.
Mieliśmy trochę problemów z wejściem do meczetu, gdzie obowiązuje nakrycie głowy. Anulka próbowała załatwić sprawę, nakładając na głowę cienką bluzę. Niestety, ochroniarzom nie spodobał się ten fortel i stwierdzili, że to "mało stylowe nakrycie głowy". Musiałem kupić chustę w sklepie na terenie meczetu (przed wejściem nie było), przekazać żonie przez bramkę i dopiero z taką wejściówką mogła wkroczyć na teren świątyni. Pierwszego dnia pobytu miałbym opory, żeby zostawić żonę samą po drugiej stronie bramek, ale kilka dni spędzonych w Dubaju przekonało nas, że raczej nie ma tu żadnych zagrożeń.
Opcja z bluzą na głowa nie przeszła - przed wejściem do Wielkiego Meczetu Szejka Zayeda musieliśmy kupić chustę |
Dziedziniec meczetu Sheikh Zayed w Abu Dabi |
We wnętrzu znajduje się największy dywan na świecie o całkowitej powierzchni 5,5 tysiąca metrów kwadratowych |
Żyrandol z kryształków Swarowskiego - trzeci największy żyrandol na świecie |
Najpierw podziwialiśmy ogromny dziedziniec, potem zostawiliśmy buty w ciągnących się przez długi korytarz regałach i weszliśmy do środka meczetu. Wnętrze zrobiło oczywiście na nas duże wrażenie. Po wspólnym zwiedzeniu głównych sal udaliśmy się odpowiednio do części męskiej i żeńskiej, w których znajdują się sale ablucyjne. Tutaj do abdestu (obmycia) muzułmanie używają wody, ale np. na pustyni z braku wody używa się piasku. W części męskiej widziałem wielu muzułmanów poddającym się ablucji, ja natomiast umyłem tylko dłonie.
Spotkaliśmy się z Anulką w umówionym miejscu i usiedliśmy przy basenach na zewnątrz meczetu podziwiając jego kolory przy zapadających ciemnościach. Śnieżnobiała fasada podświetlona piękną żółto-niebieską iluminacją robiła ogromne wrażenie.
Meczet po zachodzie słońca |
Baseny przy meczecie |
To był koniec wycieczki do Abu Zabi. Wróciliśmy autokarem w okolice Dubaju, a potem zostaliśmy przewiezieni taksówką do hotelu. Był to dla nas męczący dzień, szczególnie dla mnie, bo rano przebiegłem mocno maraton. Anulka miała robotę przed sobą - następnego dnia po południu startowała w biegu po schodach na Almas Tower.
Następnego dnia porządnie się wyspaliśmy i poszliśmy na późne śniadanie. Anulka nie trenowała, bo miała tego dnia zawody, ja z kolei byłem zbyt obalały po maratonie. Przed południem podjechaliśmy busem hotelowym pod Dubai Mall. Od razu mieliśmy ciekawą atrakcję, bo przed wejściem stało złote Lamborghini. Potem przemieściliśmy się do stacji metra, korzystając z długich ruchomych chodników, żeby oszczędzać nogi.
Złote Lamborghini |
Wysiedliśmy na stacji Jumeirah Lakes Towers. Już z okien stacji metra widać było Almas Tower. Anulka musiała pokonać 64 piętra i około 1600 schodów, żeby wbiec na jego szczyt. W lobby budynku spotkaliśmy Piotrka Łobodzińskiego i jego dziewczynę - Iwonę Wichę. Piotrek jest świetnym towerrunnerem, wielokrotnym mistrzem świata z zwycięzcą cyklu pucharu świata, Iwona też dużo startuje na schodach i w tej konkurencji była trzecia na Mistrzostwach Europy w 2016 roku. Teraz podobno nie była w optymalnej formie. Anulka zapisała się na zawody w klubie fitness Fidelity, który był organizatorem tych zawodów. Oczekiwanie na start nieco się dłużyło, ale potem poszło szybko. Piotrek wystartował w elitarnej grupie. Wyglądało na to, że wygra całe zawody, bo wyprzedził Kenijczyka, który był jego największym rywalem. Co ciekawe, Kenijczyk legitymował się życiówką na 10 km nieco powyżej 28 minut, ale na specjalistę Piotrka nie było mocnych w tych zawodach. Wygrał z czasem 8:07. W grupie elity wystartowała też Rosjanka, która obok Iwony oraz Marokanki wydawała się największą rywalką Anulki. Anulka wystartowała w trzeciej grupie. Szybko wyprzedziła kilku chłopaków, którzy zaczęli za mocno. Na klatce mijała też osoby z poprzednich serii, które potrzebowały więcej czasu na regenerację w czasie podejścia i siadały na schodach. Pokonała 64 piętra równym, dobrym tempem w czasie. Jak się potem okazało, wygrała ten bieg z czasem 10:31. Druga była specjalizująca się w tej konkurencji Rosjanka Natalia Sedykh (10:52), trzecia Marokanka Amina Mhih (11:56), czwarta Brytyjka Rebecca Faulkner (12:12), a niewiele za nią przybiegła Iwona (12:22). Niesamowite, że Anulka w debiucie wygrała zawody w biegach po schodach - jej pierwsze i być może ostatnie w życiu. Jak powiedziała, nie kręci jej to specjalnie, a na Almas Tower wystartowała tak przy okazji, bo akurat byliśmy w Dubaju ;-)
Almas Tower - Anulka wybiegała na 64. piętro tego wieżowca |
Start do budynku - co ja tutaj robię? ;-) |
Anulka z Piotrkiem Łobodzińskim, który wygrał wśród mężczyzn |
Oczekiwanie na dekorację i potwierdzenie wyników trochę trwało, a do końca tylko przypuszczaliśmy, że Anulka jest zwyciężczynią. Dopiero kiedy spiker wywołał drugą Rosjankę, a chwilę później padło nazwisko zwyciężczyni: "Anna Celinska from Poland", wszystko stało się jasne! :-) Po dekoracji pożegnaliśmy się z Iwoną i Piotrkiem i poszliśmy na wybrzeże w dzielnicy Dubaj Marina. Nad kanałem wśród wieżowców było przyjemnie, a jeszcze fajniej było zobaczyć zachód słońca na plaży Marina, wychodzącej na Zatokę Perską. To było miłe zakończenie bardzo udanego dla Anulki dnia, dla mnie oczywiście też ;-)
Wieczór w Dubai Marina |
Dubai Marina - widok z jednego z mostów |
Marina Beach o zachodzie słońca |
O zachodzie słońca na plaży |
O zachodzie słońca na plaży |
Anulka na plaży; z telefonu wystaje klips mocujący nakładkę na obiektyw, przy pomocy której robiliśmy panoramiczne zdjęcia |
Ostatni raz oglądamy tańczące fontanny pod Burj Khalifa |
Ostatnim dniem naszego pobytu w Dubaju była niedziela. Lot powrotny mieliśmy późnym wieczorem, więc zostawiliśmy bagaże w recepcji i poszliśmy jeszcze raz do Dubai Mall. To był taki leniwy dzień regeneracyjny po naszych wyczynach biegowych. Byliśmy umówieni, na transport busem wieczorem, ale kierowca spóźnił się grubo ponad pół godziny. Potem utknęliśmy w korku na obwodnicy Dubaju i zaczęliśmy się martwić, czy zdążymy na lotnisko w Ras al-Chajma. Do tego kierowca zrobił sobie obowiązkową przerwę na stacji benzynowej. Kiedy dojechaliśmy na lotnisko, szybko ruszyliśmy do odprawy, ale okazało się, że była już ona zamknięta, choć do odlotu pozostawała jeszcze godzina. Problem miały też dwa małżeństwa z Rzeszowa, z którymi byliśmy w hotelu. Na szczęście po paru minutach otworzyli bramkę i pozwolili nam się odprawić. Podróż powrotną umiliło nam towarzystwo wspomnianych wcześniej małżeństw, obok których siedzieliśmy w samolocie. Na lotnisko w Katowicach strasznie zimno, ale nadal grzały nas gorące wrażenia z wyjazdu do Zjednoczonych Emiratów Arabskich ;-)
(c) 2010 - 2023 Byledobiec Anin